Nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że feministką byłam już w wieku przedszkolnym, jeszcze zanim zetknęła się z tym pojęciem moja rodzina. Urodziłam się w roku 1942, mówimy więc o zamierzchłej przeszłości. Myślę, że przyczyną mojego buntu przeciwko władzy mężczyzn była sytuacja Panchity, mojej matki, którą mąż porzucił w Peru z dwójką maleńkich dzieci i noworodkiem na ręku. To zmusiło ją do szukania schronienia w domu rodziców w Chile. Tam spędziłam pierwsze dwa lata dzieciństwa.
Tak rozpoczyna swoją narrację Isabel Allende, bodaj najsłynniejsza chilijska pisarka, autorka słynnego cyklu „Dom duchów” (na blogu przeczytacie o dwóch spośród trzech jego części: „Córce fortuny” i „Portrecie w sepii”). Niewielką objętościowo książkę, zbudowaną z krótkich rozdziałów by nie użyć określenia felietonów, poświęca autobiograficznym wątkom, spotkaniom z kobietami, „dobrymi wiedźmami”, które ukształtowały ją jako feministkę i po prostu człowieka. Dzieli się w niej swoimi doświadczeniami i refleksjami na temat sytuacji kobiet we współczesnym świecie, tak trudnym tematom, jak przemoc domowa czy okaleczanie damskich narządów płciowych. Mówi o tym, czym jest feminizm, do czego dąży, jak ważny jest dla przyszłości świata. Opowiada wreszcie o sobie, kobiecie – powiedzmy – bardzo dojrzałej (pisząc książkę w marcu 2020 roku zbliża się do osiemdziesiątki), przy tym cieszącej się ową dojrzałością, w podtytule nazwanej „drugim życiem”. A wszystko to czyni za pomocą prostego przekazu, „(…) bo to nie jest w żadnym razie poważna rozprawa, tylko nieformalne gawędziarstwo”. Czasem uderza jasnymi, bezkompromisowymi tezami („Kiedy mówi się o prawach człowieka, w praktyce chodzi o prawa mężczyzn”, „Bycie kobietą oznacza życie w strach”, „Jednym z najskuteczniejszych sposobów pozytywnego wpływania na świat jest inwestowanie w kobiety” etc.). Czasem wywołuje uśmiech. Choć mowa o ważnych sprawach, nie brak tu charakterystycznej dla Chilijki energii i humoru. Z pewnością nie pozostawi czytelniczek i czytelników obojętnymi.
Z „Kobiet moje duszy”, utkanych w dużej mierze z wątków autobiograficznych, wyłania się portret kobiety, pisarki, Isabel Allende, która posiada te cechy, które sama ceni u innych dobrych wiedźm, czyli „cel, współczucie i dobry humor”. Celem przyświecającym Allende przez całe życie była rzecz jasna niezależność, osiągniecie tego, co nie było dane jej matce, choć przy tym wielokrotnie zakochiwała się, oddawała mężczyznom, trzy razy wyszła za mąż. Ale bez wątpienia jej celem była i jest także praca na rzecz innych kobiet, począwszy od pracy w piśmie feministycznym, poprzez różne formy pomocy kobietom na wielu etapach jej życia, na prowadzeniu fundacji kończąc (jak pisze, fundacja skupia się na oświacie, zdrowiu, w tym prawach reprodukcyjnych, niezależności finansowej i ochronie przed przemocą i wyzyskiem). Jest czuła na problemy świata, zwłaszcza kobiet właśnie i jednocześnie świadoma tego, w jak komfortowej sytuacji ona sama się znajduje. Pomimo wielu bolesnych doświadczeń (jak śmierć córki), przepełnia ją niesłychana żywotność i optymizm. Śmieje się, ma duży dystans do siebie, odnajduje radość życia na jego ostatnim etapie.
Moja starość jest cennym podarkiem. Mój mózg nadal funkcjonuje. Lubię go. Czuje się lżejsza. Uwolniłam się od niepewności, nierozsądnych pragnień, niepotrzebnych kompleksów i innych grzechów głównych niewartych zachodu. Daje sobie spokój, odpuszczam…Powinnam była robić to wcześniej.
To cenna lektura – z wielu powodów. Refleksje Isabel Allende, sformułowane z perspektywy długiego, pełnego doświadczeń życia, jej sposób patrzenia na świat, zwłaszcza na problemy kobiet – mogą pomóc czytelniczkom, i czytelnikom także (ach, jakże by to było świetnie, gdyby Allende czytało jak najwięcej mężczyzn!) w krystalizacji własnego oglądu. Ja zasadniczo zgadzam się z jej opiniami, poza tezą, że włosy należy farbować (mowa o kobietach w wieku emerytalnym). Nie wykluczam jednakże, że można poczuć ochotę na dyskusję z autorką. To, co bez wątpienia, Allende przekazuje – poza merytorycznym przekazem – to jakaś szczególna siła i motywacja, by przeć na przód. Trzeba działać, robić swoje – zdaje się mówić.
Patriarchat jest niczym skała. Feminizm jest jak ocean – płynny, potężny, głęboki, zawierający w sobie nieskończoną różnorodność form życia, w ciągłym ruchu za sprawą fal, prądów, pływów, a czasami gwałtownych sztormów. I tak jak ocean, feminizm nigdy nie milknie.
Każdy wreszcie, kto zna twórczość Allende, wie, jak wielką czytelniczą przyjemność daje obcowanie z jej nieokiełznanym gawędziarstwem, wielkim talentem.
Zachęcam zatem – czytajcie!
Agata
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Marginesy
Isabel Allende „Kobiety mojej duszy. O niecierpliwej miłości, długim życiu i dobrych wiedźmach”, przeł. Grzegorz Ostrowski, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022, liczba stron: 217.