Donna Tartt, „Szczygieł” – RECENZJA

Donna Tartt, „Szczygieł”, tłum. Jerzy Kozłowski, Znak Literanova, Kraków 2015.

Jedno jest niepodważalne. „Szczygieł” Donny Tartt to książka, która zrobiła wielką międzynarodową karierę. W 2013 roku była w Ameryce najbardziej gorącą i wyczekaną premierą, do czego przyczyniła się bez wątpienia postać owianej aurą tajemnicy pisarki (a to zawsze niezawodny bodziec marketingowy). Zarówno o życiu prywatnym Tartt (na temat którego wytrwale milczy, pomimo coraz to nowszych spekulacji), jak i o jej pracy twórczej od dawna krążą legendy. Nad każdą swoją książką pracuje dziesięć lat, przypisuje się jej talent i umiejętności największych pisarzy XIX wieku, do perfekcji doprowadza warstwę językową i konstrukcję powieści – ba! – podobno nad miejscem przecinka w zdaniu potrafi się zastanawiać całymi tygodniami. Kiedy więc książka ukazała się drukiem, czytelnicy i recenzenci na całym świecie łapczywie rzucili się do lektury. Zachwytom nie było końca, choć oczywiście zdarzały się i mniej entuzjastyczne opinie. Niemniej obok innych prestiżowych nagród „Szczygieł” wywalczył w 2014 roku dla Donny Tartt Pulitzera i ugruntował jej sławę jako jednej z najwybitniejszych współczesnych pisarek.

Donna Tartt i jej charakterystyczny wizerunek „kobiecego dandysa”, źródło zdjęcia: http://www.themigrantbookclub.com/2013/10/donna-tartt-i-wear-it-to-remind-me-that.html

Czy słusznie? Sądzę, że tak. Powieści Donny Tartt mnie zachwycają, a „Szczygieł” – nie tylko zachwyca, ale i niemal hipnotyzuje. To taka książka, która od pierwszych stron całkowicie pochłania uwagę czytelnika. Książka, którą odczuwa się bardzo intensywnie, niemal jak alternatywną rzeczywistość, w środku której nas znienacka umieszczono, każąc odczuwać ból, rozpacz, euforię – wszystko, co do tej rzeczywistości należy. Autorka kreuje bowiem świat przedstawiony powieści tak sugestywnie, czyni go tak plastycznym i namacalnym, a jednocześnie intymnym, że doprawdy można go współodczuwać wraz z głównym bohaterem.

Jest nim Theodor Decker, trzynastoletni chłopak, jeden z nielicznych ocalałych z zamachu terrorystycznego w nowojorskim muzeum. W trakcie wybuchu ginie jednak matka Theo, piękna, wyjątkowa kobieta, z którą łączyły go szczególnie bliskie więzi. I tak chłopak zostaje zupełnie sam. Nie ma rodziny, która mogłaby się nim zaopiekować, nie licząc dziadka, któremu losy chłopca są obojętne. Ojciec zaś porzucił syna i żonę jakiś czas temu, czym zresztą niespecjalnie ich zmartwił, a miejsce jego pobytu jest nieznane. Tak rozpoczyna się tułaczka Theo – fizyczna i mentalna. Luksusowa dzielnica Nowego Yorku, peryferie Las Vegas, śmietanka towarzyska i półświatek. Samotność, poszukiwanie bliskości, alkohol i narkotyki, przyjaźń i miłość. „Szczygieł” to napisana z rozmachem bildungsroman, powieść o dojrzewaniu, o kształtowaniu osobowości, ale w początku wędrówki naznaczonym traumą.

Ten dramatyczny życiorys, trudny, zmienny, determinuje coś jeszcze. Tajemnica, wielka tajemnica, która staje się obsesją. Zaraz po wybuchu w muzeum Theo rozmawia ze starszym mężczyzną. Ten umiera, ale przekazuje mu pierścień i wskazuje adres, pod który ma się udać. Co jednak najważniejsze, pod wpływem trudnego do wytłumaczenia impulsu – chłopak wynosi z muzeum ulubiony obraz swojej matki. Potem już nie potrafi go oddać, nie może. Obraz będzie mu towarzyszył, będzie jego pocieszeniem i przekleństwem. Będzie jak pierścień Golluma, największy skarb.

„Szczygieł”, bo o nim rzecz jasna mowa, bezcenne arcydzieło malarstwa holenderskiego, przedmiot pożądania wielu, kolekcjonerów i bandytów  – wprowadzi do powieści wątki sensacyjne. Ale nada jej dodatkowo znacznie szersze treści i możliwości interpretacji. Niewielki, malowany na desce olej, uznawany za wybitny przykład malarstwa iluzjonistycznego, wyszedł spod pędzla Carela Fabritiusa, najzdolniejszego i zarazem najbardziej zagadkowego ucznia Rembrandta. Życiorys Fabritiusa pełen jest niewiadomych, podobnie jak i jego twórczość (do dziś niektórzy przypisują autorstwo wielu dzieł Rembrandta właśnie Fabritiusowi). Co jednak najistotniejsze z punktu widzenia historii opowiadanej przez Donnę Tartt, malarz zmarł młodo i tragicznie. W wyniku wybuchu w prochowni, gdzie pracował i przechowywał swoje dzieła. Ocalało ich tylko osiem. Wśród nich najdoskonalszy, tzw. antyrebrandt (za który sam mistrz miał oferować olbrzymie sumy pieniężne)  –  „Szczygieł”, który następnie zaginął na 217 lat, by odnaleźć się we Francji i przyczynić do śmierci kilku osób. Analogie pomiędzy fabułą powieści a przekazem historycznym są oczywiste.

„Szczygła” można zatem czytać na wielu płaszczyznach, interpretować na różne sposoby, można go rozszyfrowywać. Ale można też po prostu dać się mu porwać (co ja sama bezwolnie uczyniłam). Sprzyja temu wyjątkowa kreacja świata przedstawionego, o której już wspominałam, styl pisarki jakby nie z tej epoki, kunsztowny język. Tartt genialnie wprost oddaje atmosferę miejsc, o których pisze: wytwornego mieszkania przy Park Avenue, ulic, parków i restauracji Nowego Yorku, pachnącej starym drewnem pracowni i zakurzonego antykwariatu, sennych i dusznych osiedli w pobliżu pustyni. Tworzy aurę dekadencji i wielkomiejskiego spleenu. Obok artystycznego snobizmu stawia prawdziwe umiłowanie piękna. I zabiera czytelnika w podróż przez wszystkie  te miejsca, co może okazać się silniejszym literackim przeżyciem aniżeli podróż przez meandry duszy Theodora Deckera.

Agata

Moja ocena (hmmm, naprawdę będzie aż tak wysoka?): 10/10

1 komentarz do “Donna Tartt, „Szczygieł” – RECENZJA

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *