Tove Jansson, „Słoneczne miasto”, przeł. Teresa Chłapowska i Justyna Czechowska, Marginesy, 2017 (w skład wydania weszły dwie powieści: premierowo w Polsce „Słoneczne miasto” oraz znane już polskiemu czytelnikowi „Kamienne pole”)
Oczywiście Muminki. To z nimi przywykliśmy kojarzyć Tove Jansson. I nie ma się czemu dziwić ani przeciwko czemu buntować, bo choć sama Tove czuła się bardziej malarką aniżeli pisarką, choć książki o Muminkach zaczęła pisać trochę na uboczu artystycznej działalności, jako odskocznię od przerażającej rzeczywistości wojny, to właśnie sympatyczne trolle przyniosły jej światową sławę.
Jasne jak słońce wydaje się także, że to Muminki właśnie są głównymi postaciami słynnego cyklu. Jeśli jednak przyjrzeć się tytułom poszczególnych tomów, widać, że część z nich wskazuje nie na same Muminki, a na zamieszkiwaną przez nie krainę („W Dolinie Muminków”, „Opowiadania z Doliny Muminków”, „Kometa nad Doliną Muminków”, „Dolina Muminków w listopadzie”). Dolina Muminków – magiczna przestrzeń, dziecięca arkadia. Tak właśnie lubię patrzeć na muminkowy cykl fińskiej artystki. Poprzez pryzmat wykreowanej przez nią przestrzeni – jedynej w swoim rodzaju szczęśliwej doliny, gdzie wszystko wydaje się prostsze, bardziej naturalne. Ale też krainy, która pomimo swojej topografii (doliny, czyli wgłębienia) stwarzającej poczucie przytulności i bezpieczeństwa, wcale przestrzenią zupełnie bezpieczną nie jest. Dolinę Muminków zalewa przecież powódź, zagraża jej kometa, a zamieszkujące ją istoty mają swoje fobie, tęsknoty, melancholie. Czytaj dalej