Mercé Rodoreda, „Rozbite lustro” – RECENZJA


Kiedy starszy, schorowany arystokrata, pan Nicolau, ujrzał kasztanowłosą córkę handlarza rybami, zakochał się w niej i postanowił ofiarować jej nowe życie: nazwisko, majątek, awans społeczny. Nie wiedział, że piękna Teresa skrywa tajemnicę. Nieślubne dziecko było owocem pierwszej fatalnej miłości. O chłopcu nie dowiedział się także drugi mąż kobiety, dyplomata Salvador Valldura, ale i jego przeszłość obciążały wydarzenia, o których nie opowiadał żonie. W trzypokoleniowej historii rodziny, którą Salvador i Teresa rozpoczęli w willi na obrzeżach  Barcelony, wiele będzie spraw zatajonych, przemilczanych. Będą miłosne uniesienia i rozczarowania, zachwyty i rozpacz. Będzie to opowieść o losach rodziny i służby, od lat siedemdziesiątych XIX wieku po czasy dyktatury Franco. Jeśli jednak czytelniczka czy czytelnik zapragnie odnaleźć w niej „katalońskie Downtown Abbey”, jak sugeruje wydawca, zawiedzie się. Mercé Rodoreda stworzyła w „Rozbitym lustrze” rodzinną sagę, ale zrobiła to po swojemu, na pewno nieco inaczej niż oczekiwaliby tego miłośnicy gatunku.  W poetyckiej narracji utkała opowieść zbudowaną z niekiedy trudno uchwytnych obrazów, z emocji bohaterów, ich tęsknot. A wszystko to w dużym domu, otoczonym bujnym ogrodem. Domu, którego zdaje się już nie ma.

Mercé Rodoreda (1908-1983), wybitna pisarka literatury katalońskiej, znana jest polskim czytelniczkom i czytelnikom dzięki bodaj najsłynniejszej swojej powieści, „Diamentowemu placowi”, o której więcej TUTAJ. „Rozbite lustro” to proza równie nietuzinkowa i oryginalna.  Jak w kalejdoskopie pojawiają się w niej skrawki rodzinnej historii, w której tyle ważne są przełomowe dla rodziny wydarzenia, kolejne narodziny i śmierci, małżeństwa i niewierności, co ulotne wspomnienia, uczucia, stany duszy… Narracja przenosi punkt ciężkości ku kolejnym bohaterom: Teresie, Salvadorowi, ich córce Sofii i zięciowi Eladiemu, dalej ich wnukom, Marii, Ramonowi, Jaume’mu, kucharce Armandzie… Pokazuje szczególne piękno postaci tkwiące nie w doskonałości (jakże bohaterowie Rodoredy są niedoskonali), a w zwykłości, przeciętności, w głębi ludzkich emocji, zwłaszcza niespełnionych pragnień.

„Rozbite lustro” – pisze Rodoreda w posłowiu – to powieść, w której każdy zakochuje się , w kim nie powinien, a ten, komu brak miłości, chciałby ją otrzymać za wszelką cenę: na godzinę lub choć na chwilę.

Podobnie jak w „Diamentowym placu”, także i w tej książce, być może nawet w jeszcze większej mierze, urzeka mnogość symboli. Mamy więc ważne dla Rodoredy ptaki: gołębie z „Diamentowego placu” zastępują pawie, bażanty i inne. Mamy wszechobecne kwiaty, o symbolice których w kontekście powieści Katalonki można by z pewnością napisać traktat naukowy. Mamy wreszcie lustro, którego tak bała się samobójczyni Barbara, w którym oglądała się młodziutka, mająca nigdy nie doświadczyć dorosłości, Maria, w którego rozbitych i ponownie złożonych kawałkach zobaczyła historię domu Armanda.

Znamienna wydaje się zresztą właśnie symbolika rozbicia, rozkładu, śmierci. Bo przecież Mercé Rodoreda opowiada historię domu i świata, którego już nie ma. Lepi go z trudno uchwytnych fragmentów, składa z rozbitych kawałków lustra, które nie mogą już oddać jednolitego, jasnego obrazu. To tęsknota za minioną epoką, za tym, co nie zawsze było dobre, ale jest utracone i pewnie dlatego budzi nostalgię.

Agata

©Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zastrzeżone

Mercé Rodoreda, „Rozbite lustro”, przeł. Anna Sawicka, Marginesy 2024, liczba stron: 367.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *