Evžen Boček, „Dziennik kasztelana”, przetłumaczył Mirosław Śmigielski, Stara Szkoła, 2017.
Jeśli znacie już Evžena Bočeka, czytaliście jego „Ostatnią arystokratkę” i „Arystokratkę w ukropie” – jestem więcej niż pewna, że cieknie Wam ślinka na kolejną powieść czeskiego pisarza.
Jeśli jednak Arystokratek nie znacie – powiem Wam tylko, że to arcykomiczna (czyli zdolna zmusić do niepohamowanego chichotu nawet największego ponuraka) historia czeskiej rodziny o szlacheckim rodowodzie, która po latach wraca z Ameryki do kraju przodków, żeby osiąść w odzyskanym zamku. Posiadłość okazuje się jednak mocno podupadła, a nowe – arystokratyczne życie zdecydowanie odbiega od ich wcześniejszych wyobrażeń. Zamek trzeba podbudować finansowo, co oznacza konieczność zaproszenia turystów, co z kolei staje się źródłem nieustających kłopotów. Dla czytelnika zaś – źródłem radości z lektury i śmiechu.
Sam Evžen Boček jest kasztelanem na zamku w Miloticach (Morawy Południowe) – można więc przypuszczać, że „Dziennik” (debiut pisarza, opublikowany w Czechach w 1999 roku pod pseudonimem Jan Bittner) wyrasta z jego osobistych doświadczeń. A już na pewno o profesji kasztelana Evžen Boček wie wszystko (choć – jak mówił kolega po fachu powieściowego bohatera: „Kasztelan to nie jest zawód. To jest stan”).
Zajrzyjmy więc do „Dziennika kasztelana”:
1 listopada, środa
Zegar na odległym wiejskim kościele przed chwilą wybił jedenastą. Jest cicho. Jak w grobie.
Siedzę przy barokowym stole w biurze zamku, w którym od dziś jestem kasztelanem, i w którym niecały miesiąc temu zmarł mój poprzednik – Konrad Wilczke. Zawał. Jeszcze nie miał nawet pięćdziesiątki.
Zostałem zupełnie sam w trzystuletnim budynku. Jest tu z pewnością ponad pięćdziesiąt pomieszczeń, a ja mam spać w łóżku, w którym niedawno leżał nieboszczyk. Niezły początek.
Tak. Początek całkiem niezły. W dodatku raczej nie śmieszny, a straszny! Podobnie jak cała historia naszego kasztelana, Wiktora. Trzydziestopięciolatek, zmęczony życiem w Pradze, obejmuje posadę na morawskim zamku. Wkrótce ma dołączyć do niego żona Iwonka i córka Ewa. Wiktor nie ma pojęcia o swojej nowej profesji, za to ma nadzieję, że z dala od wielkomiejskiego życia, uda mu się odbudować relację z żoną i dojść do ładu z samym sobą. Oczywiście, szybko okazuje się, że nie będzie to proste. Ba! Czy w ogóle możliwe?
Nie ulega wątpliwości, że zarówno sam zamek, jak i zatrudniony w nim personel, są dziwni. Gabinet wyposażony w kilkadziesiąt luster, przerażająca woskowa podobizna piętnastoletniej Marii-Antoszy, tajemnicze odgłosy, gramofon, który uruchamia się w nocy, sprzątaczka, która niewiele mówi, za to ma zaskakującą wiedzę o historii sztuki i upiorny stróż, który „kuleje na prawą nogę i jest obdarzony tikiem, przy którym najpierw nierealnie wybałusza oczy, a zaraz potem gwałtownie odrzuca głowę, jakby dostał niewidzialny cios”. Problemy pogłębiają się, gdy do zamku przyjeżdżają Iwonka i Ewa. Trudne do wytłumaczenia zdarzenia, lunatykowanie Ewy, a co najgorsze… Nie, oczywiście, że nie zdradzę.
Boček czerpie garściami z tradycyjnej konwencji grozy. Wydawać by się mogło, że aż za bardzo trzyma się tej konwencji: straszny zamek, tajemnice, dziecko inne od swoich rówieśników… A jednak czyni to bardzo umiejętnie, stopniowo buduje napięcie, rzeczywiście trzyma czytelnika w garści (nawet takiego jak ja – który za horrorem nie przepada). Nie przekracza jednak granicy dobrego smaku, nie czyni swojego „Dziennika” kiczowatą lekturą. Być może właśnie dlatego, że jest to dziennik, czyli forma pozwalająca na urealnianie opowieści. Wiktor snuje historię także o codzienności życia na zamku, który trzeba sprzątać, remontować, dbać o jego personel, użerać się z urzędnikami i nieprzyjemnymi sąsiadami.
Zamek w Miloticach, źródło zdjęcia: https://www.zamekmilotice.cz/cs/fotogalerie
Wreszcie „Dziennik kasztelana” jest też zapisem „trudnego” – jak twierdzi Iwonka – mężczyzny, nieco zgorzkniałego, rozczarowanego blichtrem wielkomiejskiego świata, który na zamku chce odnaleźć swoje miejsce na ziemi. I odnajduje. Na przekór trudnościom, niewytłumaczalnym, dramatycznym wręcz wydarzeniom. Zamek jest jego ucieczką. Fascynuje go. W zwariowanym świecie, który pędzi gdzieś w niewiadomym kierunku, jest czymś trwałym, niezmiennym od wieków.
W jednym z archiwalnych dokumentów piszą, że areał zamkowy to insula – wyspa. Mój świat to zamek. Mój świat to insula.
Opowieść Wiktora pozbawiona jest jednak jakiegokolwiek patosu. Pisana jest ot tak, po prostu. Lekkim, łatwym w odbiorze językiem. „Nie lubię powieści” – mówi autor – „w których na siedemdziesiątej stronie nie wiadomo jeszcze, o co w książce chodzi, a na dwusetnej stronie okazuje się, że powinienem zauważyć coś na stronie piętnastej… Lubię formy łatwe w czytaniu i tak też piszę”*. Dodam jeszcze, że „Dziennik” nie jest też pozbawiony humoru (choć pod tym względem daleko mu oczywiście do niezastąpionych Arystokratek). Ja spędziłam przy tej lekturze bardzo przyjemnie czas – do czego i Was gorąco zachęcam!
Agata
Moja (subiektywna) ocena: 7/10
A za możliwość spędzenia czasu z „Dziennikiem kasztelana” dziękuję wydawnictwu Stara Szkoła!
*Pisanie poważnych książek mnie nie pociąga – wywiad z Evženem Bočkiem, źródło: http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/varia/5196/pisanie-powaznych-ksiazek-mnie-nie-pociaga—wywiad-z-evzenem-bockiem
Super! Na liście do przeczytania!
Warto!
„Arystokratki” bardzo mi się podobały! Naprawdę można przy lekturze umrzeć ze śmiechu 🙂 Nie wiem, czy „Dziennik” będzie chociaż trochę podobny, ale zajrzeć nie zaszkodzi.
„Dziennik” jest zdecydowanie inny. Nie tak zabawny jak Arystokratki, za to trzyma w napięciu. Równie dobrze się czyta!