Jaroslav Rudiš, „Aleja Narodowa” – RECENZJA

Źródło zdjęcia: https://czechofil.com/2012/11/16/aksamitna-rewolucja-17-listopada-1989/

Jaroslav Rudiš, „Aleja Narodowa”, Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2016.

Zwiedzając piękną, zabytkową Pragę, zajadając kapustę z knedlikami i popijając piwem, lepiej nie zapuszczajcie się w dzielnice na obrzeżach miasta. Napotkać możecie tam bowiem zupełnie inne Czechy, humor, który może Was nie rozśmieszyć, a przede wszystkim Vandama. Samozwańczego szeryfa w swojej małej ojczyźnie, potomka Rzymian, Europejczyka, ostatniego Czecha.

Vandam (bo robi dwieście pompek, tak jak ulubiony aktor) ma ciekawe poglądy na wiele spraw i wie, o co w tym wszystkim chodzi. Z Czechami, Europą i w ogóle światem. Nie ma za to nic do cudzoziemców, imigrantów i studenciaków. O ile nie robią syfu. Nie jest specjalnie agresywny, chyba że ktoś nie przestrzega zasad. Na przykład przekracza prędkość przy przejściu dla pieszych i to jeszcze przy szkole. Wtedy wyciąga takiego Nadczecha z jego megaczołgu i udziela mu lekcji, pociągając delikwentowi z dyńki. Nadczech już zawsze będzie zwalniał na przejściach dla pieszych. Ogląda filmy na VHS, czyta książki o historii, uważa, że „pokój to tylko przerwa między wojnami”. Dlatego stale trzeba być czujnym i gotowym. Poza tym pracuje, nie ma długów, a wieczory spędza w jedynej knajpie na osiedlu, Północnej. Tam spotyka się z kolegami, szczególnie z Zamrażakiem, ale przede wszystkim z Sylvą. Kobietą, z którą mógłby się związać. Może nawet chciałby.

Vandam to prosty chłopak, któremu z biegiem lat najwyraźniej poprzestawiały się niektóre klepki. Nie wiadomo do końca, co się do tego przyczyniło. Uzależnienie od narkotyków, pobyt w więzieniu, za dużo ciosów w głowę podczas wywoływanych przez siebie bójek, a może samobójcza śmierć ojca czy tajemnicze zniknięcie matki. Śmieszna i tragiczna zarazem to postać. To on rozpoczął 17 listopada 1989 roku w Alei Narodowej Aksamitną Rewolucję. Zadał pierwszy cios, miał dosyć bezczynności. A kto stał po której stronie, czy to jakaś różnica?

17 listopada 1989 roku, Národní třída, manifestacja studentów, którzy zapalali świece, wkładali kwiaty w kaski milicji, krzycząc „mamy puste ręce”. Zaraz potem zostali brutalnie spacyfikowani – tak zaczęła się w Czechach Aksamitna Rewolucja. Źródło zdjęcia: https://pragaprzewodnik.wordpress.com/2010/04/19/swieto-narodowe/

Prowadzi niemal nieprzerwany monolog, po jakimś czasie okazuje się, że zwraca się do syna. Strumień świadomości przerywają dość zabawne refleksje, jak ta o ojcu:

A potem stary rozciągał się na kanapie i skręcał go żołądek. W jego jelitach rozpoczęła się mała, ale okrutna wojna czesko-czeska między kapustą, kotletem, knedlikiem i piwem. Wojna, w której nie ma wygranych.

I nie było – w końcu ojca zabił ten „słynny czeski czworobój”.

Jaroslav Rudiš maluje w „Alei Narodowej” obraz Czech, jakich nie znamy. Blokowisk pełnych zawiedzionych oczekiwań, nadziei i marzeń. Wesoły to naród, Ci Czesi – już po kilku kieliszkach ujawniają się narodowe zadry, zaszłości.

My byliśmy ofiarami nazistów i Ruskich, my se możemy ze wszystkiego robić jaja. My zawsze jesteśmy ofiarami. 1938. 1968. (…) Jesteśmy rozerwani na pół. Jesteśmy Europejczykami. Jesteśmy Antyeuropejczykami. Jesteśmy wkurwieni. Szczerzymy się. Jesteśmy rozgoryczonymi patriotami. Jesteśmy lewakami. Nie chodzimy do kościoła. Ale wierzymy w Świętego Mikołaja. Zawsze gdzieś tylko do połowy.

Tak naprawdę, chociaż po wódce ręce same podnoszą się w nazistowskim pozdrowieniu (a w ogóle to przecież rzymski gest), a usta krzyczą: „Tylko naród”, mieszkańcy Północnego Miasta niezdolni są do żadnego działania. Kiedy przyjdzie moment, że trzeba będzie przejść od gestów do czynów, będą tylko trwożnie wyglądać zza kufli z piwem. Między wierszami pobrzmiewa rudišowe oskarżenie – jak zwykle. Jedna Sylva ma w sobie dość odwagi, by wydobyć na świat prawdę o Vandamie, którą ukrywa on nawet przed samym sobą, ona rzuci w końcu: „Wszyscy jesteście tchórzami. Tylko pieprzycie. Popisujecie się”.

„Aleja Narodowa” to książka niedługa, momentami zabawna, w wielu miejscach ironiczna, pełna symboli i niedopowiedzeń, przede wszystkim jednak niezwykle smutna. Zmusza do zadumy, niewygodnych pytań, gorzkich odpowiedzi. Mnie, od czasu lektury, szczególnie jedno chodzi po głowie: iluż takich Vandamów skrywasz w swoich wnętrznościach Europo?

Ola

Za egzemplarz książki dziękujemy wydawnictwu Książkowe Klimaty


  1. Dla mnie to była książka wręcz przerażająca. Bo zdaję sobie sprawę, że wizja Rudiša może mieć w sobie dużo prawdy, wiem, że Czesi nie są bynajmniej tak zabawni i przyjaźni, jak nam się przeważnie zdaje (doświadczyłam na własnej skórze, choć akurat nie na obrzeżach Pragi, tylko w małych miasteczkach; żeby przesadnie nie demonizować – miałam z nimi też dobre doświadczenia, ale chyba mniej). Ale przerażająca jest też dlatego, że ludzie tacy jak Vandam to nie tylko problem Czech, i w Polsce przecież dziś takich coraz więcej. A ta zapowiedź, czy przeczucie, wojny, to jest u Rudiša stały motyw – w „Ciszy w Pradze” też się pojawia (świetna książka, też bardzo polecam!).
    I jeszcze mała uwaga do podpisu pod zdjęciem – „třída”, a nie „tříde”. (Wybaczcie, ale jeśli chodzi o czeską pisownię, mam taki nawyk, że zawsze poprawiam – nie bierzcie tego za czepialstwo, a raczej „zawodowe” zboczenie ;)).

    • Dziękujemy za obszerny komentarz 🙂 „Aleja” jest naprawdę ciekawa, choć zdecydowanie zaskakująca i to w wielu obszarach, począwszy od narracji. Mnie nie tyle przeraziła, co jednak zasmuciła, przede wszystkim ze względu na podobieństwo postawy Vandama do coraz liczniejszych przykładów z własnego podwórka (i nie tylko).
      „Ciszę w Pradze” recenzowałyśmy i potwierdzamy – świetna książka!
      Za uwagę dziękuję, zaraz poprawię, podpis co prawda przeklejony z czeskiej strony, ale błędy – jak widać – zdarzają się wszędzie, zawodowe zboczenie rozumiem, też mam kilka 😉
      Pozdrawiam!
      Zabookowana Ola

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *