Thomas Cullinan, „Na pokuszenie” – RECENZJA

Klasyczny thriller ubrany w historyczny kostium – „Na pokuszenie” Thomasa Cullinana zostało zaadaptowane do wersji filmowej przez słynną Sofię Coppolę. Nie po raz pierwszy zresztą powieścią zainteresowali się filmowcy – w 1971 roku  powstała adaptacja książki z samym Clintem Eastwoodem. Jednak to dopiero druga, tegoroczna ekranizacja, z udziałem Nicole Kidman, Kirsten Dunst, Elle Fanning i Colina Farrella (na okładce), stała się bodźcem do przełożenia książki na język polski. Dzięki temu mam dzisiaj w rękach literacki pierwowzór filmu – książkę wydaną w Ameryce w 1966 roku, perełkę w swoim gatunku, wysmakowane dzieło, które czyta się z ogromną przyjemnością.

Zajrzyjmy więc do powieści.

Jest rok 1864. Wirginia. Od trzech lat w Stanach Zjednoczonych Ameryki trwa wojna secesyjna. Wojna długa, krwawa i okrutna. Działania zbrojne zdają się nie mieć końca, a drogami przemieszczają się oddziały wojsk (i tych z Południa, i tych z Północy), składające się z żołnierzy wymizerowanych, zmęczonych, obdartych i głodnych. Tymczasem na uboczu wojennych szlaków stoi podupadły majątek rodziny Farnsworthów. Dwie siostry, Martha i Harriet Farnsworth, uczyniły zeń pensję dla panien. Niegdyś w szkole uczyło się więcej dziewcząt, ale niespokojne czasy sprawiły, że zostało ich zaledwie pięć, w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Oczywiście docierają tu odgłosy wojny, posiłki nie są tak bogate jak w dawniejszych czasach, ojcowie i bracia wielu dziewcząt zginęli bądź trwają gdzieś na froncie, a jednak rytm dnia na pensji nie zmienia się, regularnie odbywają się lekcje literatury i francuskiego, a Martha i Harriet Farnsworth dbają o swoje podopieczne i przekazują im wiedzę, jaką panny z dobrych domów powinny posiadać. Czyżby oaza spokoju i bezpieczeństwa w wojennej zawierusze? Oczywiście tylko z pozoru.

Któregoś majowego dnia trzynastoletnia Amelia Dabney odnajduje w pobliskim lesie rannego jankeskiego żołnierza i przyprowadza go na pensję. Jego wizyta wzbudza rzecz jasna wielkie zamieszanie wśród kobiet od dawna pozostających jedynie w swoim towarzystwie i nawet najsurowsza pośród nich, Martha Farnsworth, postanawia wykorzystać swoje pielęgniarskie zdolności, by udzielić pomocy młodemu mężczyźnie. Kapral John McBurney szybko dochodzi do zdrowia i zjednuje sobie przychylność mieszkanek pensji. Jest wesoły, przystojny i zabawny – kobietom zdaje się wcale nie przeszkadzać, że pochodzi ze społecznych nizin, jest irlandzkim najemnikiem na usługach wrogiego obozu, a co więcej – jego postępowaniem może kierować wyrachowanie (stara się przypodobać damom, by odsunąć oddanie go w ręce wojsk Konfederacji). Znajdując się w tym kobiecym raju, wśród ośmiu dbających o niego kobiet, w większości urodziwych, John rozpoczyna swoją grę. Zyskuje sobie przyjaźń młodszych, starsze oczarowuje i uwodzi. Kobiety zaś skłonne są zrobić dla niego bardzo wiele, wyjawić mu wszystkie tajemnice (niekoniecznie własne, a raczej te, dotyczące innych mieszkanek pensji), przy okazji ujawniając łączące je relacje, najczęściej mało przyjacielskie. A przystojny żołnierz chętnie to wykorzystuje dla własnych celów i przyjemności. Chciałoby się powiedzieć: wytrawny manipulant i uwodziciel…

A jednak jest druga strona medalu. Od pierwszego dnia pojawienia się McBurneya w szkole prowadzonej przez panny Farnsworth większość przebywających w niej kobiet nieustannie dąży do kontaktów z młodzieńcem, przyjacielskich bądź romantycznych. On wprowadza w ich nudne dotąd życie powiew świeżości, wiążą z nim nadzieje, pożądają go. A może też osaczają? Może nie tylko on, ale i one wodzą na pokuszenie? Mniej więcej do połowy tej dość pokaźnej bądź co bądź powieści akcja rozwija się niespiesznie, jednak atmosfera szybko zagęszcza się, niepokój wisi w powietrzu. Rozedrgane emocje, sieć kłamstw i niedopowiedzeń, miłość i erotyzm. Dokąd popędzi ten pociąg? Kto okaże się ofiarą?

Niewątpliwie wielkim atutem powieści jest narracja. Ona buduje książkę, nadaje jej rytm, tworzy napięcie. Osiem kobiet, mieszkanek pensji –  obie panny Farnsworth, uczennice: Marie, Amelia, Emily, Alicia i Edwina, oraz stara, czarnoskóra służąca, Matilda – mówią swoimi głosami, na zmianę ciągnąc opowieść (co ciekawe polski przekład przygotowało aż czterech tłumaczy, każdy odpowiedzialny za dwie narratorki). Dzięki temu czytelnik spogląda na wydarzenia z wielu perspektyw, poznaje motywacje i usposobienie bohaterek, a ponieważ mówią dużo o sobie nawzajem, powoli zyskuje mnóstwo informacji o ich przeszłości i tajemnicach. Ale też może czuć się zagubiony. Bo narratorki, choć są raczej szczere w swojej relacji zdarzeń, to przekazują ją zgodnie z osobistymi  odczuciami, czasem wybielając własną osobę, marginalizując wagę swoich uczynków, a wyolbrzymiając przewinienia innych. Bywa, że jest to bardzo zabawne (np. wówczas, gdy panna Harriet umniejsza swoją skłonność do alkoholu), ale bywa też, że przyprawia o dreszcze.

Świetna jest też konstrukcja powieści – z uwagi na fabułę, która jak na klasyczny thriller przystało rozwija się powoli, drażniąc i niepokojąc czytelnika, by pociągnąć go w sieć mrocznych wydarzeń i wreszcie dramatycznie spuentować. Ale i z uwagi na kreacje bohaterek, z których każda jest ważnym elementem tej konstrukcji, każda wnosi do niej coś istotnego. Martha i konsekwencje jej tajemniczej, mrocznej przeszłości, dzika Amelia i jej niemal nienaturalne zainteresowanie przyrodą, bodaj najbardziej dramatyczna postać powieści – nieprzystępna Edwina, zepsuta Alicia czy najmłodsza mieszkanka pensji, rezolutna, pozbawiona skrupułów Marie – diabelskie dziecko rodem z powieści gotyckiej. Gwoli prawdy – jedyna postać męska powieści, John (nie licząc epizodycznych żołnierzy Konfederacji), też jest ciekawie skonstruowana. Właściwie aż do finału wydarzeń, czytelnik nie wie, z kim tak naprawdę ma do czynienia: przebiegłym dręczycielem czy niezbyt porządnym, ale jednak sympatycznym chłopakiem, wykorzystującym sprzyjające mu okoliczności. Choć – gdyby przytoczyć konkluzję kaprala Johna McBurneya po lekturze „Makbeta”:

Morał jest taki, by strzec się kobiet, zwłaszcza gdy samemu jest się słabym, śmiertelnym mężczyzną.

Książkę oczywiście gorąco polecam! Sama zaś wybieram się czym prędzej do kina, żeby skonfrontować wrażenia po lekturze z jej filmową adaptacją, choć w tym przypadku zbliżenie się do pierwowzoru, tak świetnie skonstruowanego, tak złożonego i ciekawego, wydaje mi się prawie niewykonalne.

Agata

Moja (subiektywna) ocena: 8/10

Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy!

Thomas Cullinan, „Na pokuszenie”, przeł. Anna Owsiak, Jerzy Wołek-Łaniewski, Jan Wąsiński, Aga Zano, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2017, ilość stron: 541.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *