Holly Robinson „Hotel nad zatoką” – RECENZJA

„Hotel nad zatoką” Holly Robinson to powieść o kobietach dla kobiet (co w żadnym wypadku nie powinno budzić złych skojarzeń). To niebanalna historia o trzech siostrach, o ich różnych wyborach życiowych, porażkach, rozczarowaniach i o tym, co im się udało, o mężczyznach w ich życiu i relacjach rodzinnych, które nigdy nie są łatwe. Wreszcie to też historia rodziny, skomplikowana i obfitująca w tajemnice. Wiele się wydarzyło w Zatoce Szaleńców, a Anne, Elly i Laura muszą odkryć karty z przeszłości, by zbudować dla siebie nową przyszłość.

Dzieciństwo panienek Bradford mogłoby wydać się idylliczne. Wychowały się w przepięknej nadmorskiej okolicy Nowej Anglii, w uroczym hotelu od lat należącym do rodziny. W dodatku wszystkie były urodziwe i utalentowane – pięknie śpiewały (do tego stopnia, że ich występy uatrakcyjniały pobyt hotelowych gości). Małżeństwo rodziców, Sarah i Neila, choć zawarte z miłości, nie okazało się jednak szczęśliwe. Nadużywający alkoholu ojciec opuścił żonę i dzieci, zostawił Hotel nad Zatoką Szaleńców. Zarówno więc prowadzenie eleganckiego przybytku, jak i wychowanie córek, pozostało tylko na barkach Sarah. I o ile to pierwsze udawało jej się znakomicie, o tyle drugie pozostawiało wiele do życzenia. Tak to przynajmniej widziały z perspektywy czasu siostry, uważając, że matka dbała o miłą i rodzinną atmosferę jedynie dla swoich gości. Wobec rodzonych córek zaś była apodyktyczna i surowa, nakładała na nie zbyt dużo obowiązków i miała wobec nich olbrzymie oczekiwania. Jak myślała Anne:

(…) matka zawsze stawiała hotel na pierwszym miejscu. W jej życiu nie było zbyt wiele przestrzeni na inne sprawy. Szczególnie po zniknięciu ojca (…) każdego dnia (…) oceniała Annie i jej siostry, upewniając się, że wyglądają i zachowują się przyzwoicie. Lubiła im przypominać, że są „ambasadorkami” Hotelu nad Zatoką Szaleńców, a rodzina Bradfordów pochodzi od Williama Bradforda, jednego z założycieli Plymouth w Massachusetts.

Nic zatem dziwnego, że dwie młodsze siostry opuściły Zatokę Szaleńców, próbując gdzie indziej realizować swoje marzenia. Seria życiowych perypetii i niepowodzeń spowodowała jednak, że obie wracają w rodzinne strony: Anne z maleńką córeczką, Elly – samotna i bez pracy. W pobliżu rodowego majątku pozostała jedynie najstarsza z sióstr – Laura, wyszła za mąż, urodziła córkę, jednak nie jest szczęśliwa. W małżeństwie Laury i Jake’a dzieje się coś niedobrego, na domiar złego doskwierają im kłopoty materialne i są zmuszeni do korzystania z pomocy Sarah, a ich córka, Kennedy, nie jest radosną nastolatką. Spotkanie trzech sióstr przypomni stare konflikty, otworzy nigdy do końca nie zabliźnione rany. Będą musiały skonfrontować się z wymagającą matką, ze sobą nawzajem, stawić czoła swoim problemom, uporać się z rodzinnymi demonami, by razem spojrzeć odważnie w przyszłość.

Powieść jest bogata w wątki i postaci. Autorka z dużą pisarską sprawnością odmalowuje świat swoich bohaterów,  prowadząc narrację z perspektywy różnych postaci. Dzięki temu wydają się one pełniejsze i bliższe czytelnikowi, łatwo się z nimi zaprzyjaźnia. To niewątpliwa wartość książki. Trudno jednak nie zauważyć, że kobiety w powieści Holly Robinson są o wiele ciekawsze niż mężczyźni. Mają swoje wady, popełniają błędy, przechodzą przemianę (jak Sarah), są silne, niezależne (jak Flossie, ciotka sióstr i szwagierka Sarah). Oczywiście można by uznać, że ich portrety są pełniejsze, bo to one niosą powieść, są jej tematem. Niemniej mężczyźni wydają się zbyt jednowymiarowi: to skrajne łachudry porzucające kobiety w krytycznym momencie bądź wspaniale rokujący ma przyszłość partnerzy. Nawet pozostający w tle opowieści ojciec – alkoholik zyskuje idealistyczny rys, a najszerzej przedstawiona postać męska – Jake, okazuje się w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem w dramatycznej sytuacji życiowej.

Ponadto książka wydaje mi się nierówna.  Choć całą (wcale nie małą powieść, bo liczącą 450 stron), przeczytałam szybko i z dużym zainteresowaniem, mniej więcej w połowie lektury rozwój niektórych, ciekawie zapowiadających się wątków zaczął mnie rozczarowywać. Miałam wrażenie, jakby autorka za bardzo chciała dogodzić czytelnikowi albo stworzyć podwaliny dla hollywoodzkiej produkcji filmowej, która sprawi, że widzowie (oczywiście kobiety) wyjdą z kina podniesieni na duchu. Niestety fabuła traci przez to na autentyczności. Z drugiej strony jednak – nie zawsze musimy mieć ochotę na historie na wskroś autentyczne. Jak w życiu, tak i w literaturze – na ogół liczymy na dobre zakończenie.

Nie tylko na to możemy jednak liczyć, biorąc do ręki „Hotel nad zatoką”. Powieść wiele mówi o rodzinnych relacjach pomiędzy matką a córką, pomiędzy rodzeństwem, na ogół bardziej skomplikowanych niż byśmy chcieli, o sile tych więzi i o ich wartości. Autorka zdaje się przekonywać, jak ważna jest miłość bliskich, nawet trudna, jak determinuje nasze życie i może uczynić je lepszym. Co więcej, robi to w sposób piękny, ale pozbawiony patosu. Ponadto – jak wspominałam – książkę czyta się błyskawicznie. To przyjemna lektura, dla wielu okazać może się wręcz urzekająca. A zatem – pomimo pewnych niedostatków – polecam!

Agata

Holly Robinson, „Hotel nad zatoką”, przeł. Dobromiła Jankowska, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2017.

Moja subiektywna ocena: 6,5/10

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Marginesy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *