Marcin Mortka, „Projekt Mefisto”, Wydawnictwo W.A.B., 2016.
Trzymam w ręku książkę (choć jak widzicie to raczej – czytnik z e-bookiem?), która jest dla mnie trochę zaskoczeniem, trochę odkryciem, a na pewno lekturą, którą śmiało mogę polecić.
Słyszałam o Marcinie Mortce sporo dobrego, świetny pisarz i tłumacz fantasy, niesamowicie płodny literacko, na półce u moich dzieci stoi kilka jego pozycji (zresztą bardzo udanych). „Projekt Mefisto” tematyką zdaje się zbliżać do powieści Katarzyny Bereniki Miszczuk (cyklu „Ja, diablica”, „Ja, anielica”, „Ja, potępiona” czy ostatniej „Szeptuchy”). Zapowiedzi wydawnicze głoszą o przystojnym i cynicznym diable Zygmuncie, szeregowym pracowniku piekła, który przybywa do małego miasteczka, by realizować strategię piekielnego zarządu na pogrążenie ludzkości w grzechach. Szybko okazuje się jednak, że misja przerasta jego możliwości, a jej teren – Wypluty – zamieszkują istoty przynajmniej równie potężne jak on, które skutecznie utrudniają diabelskie działania. Wodnik, wiedźma, wilkołak, leszy, rusałka – to postaci w znacznej mierze zaczerpnięte z rodzimego folkloru, przedchrześcijańskich wierzeń.
Realia, w jakich autor osadza tę fantastyczną zgraję, to jednak w żadnym wypadku sielska rzeczywistość, tło dla lekkiej, magicznej opowieści czy też może paranormalnego romansu. O nie!
To bardzo brutalny obraz polskiej prowincji, brzydkiej, pachnącej tanią kiełbasą i papierosami. Rzeczywistości ludzi (bynajmniej nie pięknych) unurzanych w trudnej codzienności, wulgarnych (ilość przekleństw na cm2 kartki papieru jest zatrważająca!), sceptycznych i na ogół smutnych. Mortka oddaje ten świat Polski „B” tak sugestywnie, że niemal widzimy popękane żyłki na nosie miejscowego menela, czujemy… a dobrze, nad zapachem przepoconej koszuli w kratę nie będę się rozwodzić.
Ale to nie brutalny realizm niczym z głębokiego PRL-u. To rzeczywistość w krzywym zwierciadle, tak przerysowana, tak przejaskrawiona, że aż … śmieszna. Do tego humor postaciowy, sytuacyjny (o potężnej sile rażenia) – tworzą mieszankę wybuchową.
[rozmowa diabła Zygmunta z wyplucką młodzieżą]
„- Co się, kurwa, szwendasz? Myślisz, kurwa, że co? – napierał młodzian w czapce, któremu emocje najwyraźniej uniemożliwiały budowanie zdań dłuższych niż cztery wyrazy.
– Wyskakuj z fajek, pizdo – warknął drugi, równie nabuzowany, różniący się od pierwszego właściwie tylko ordynarnym tatuażem na szyi. – I z portfela.
– Jebnij mu Seba! – darł się piskliwym głosem trzeci […]
– No i co, ciapaty? Doigrałeś się! – wychrypał Seba. Wyłuskał smartfona i podał chudzielcowi z tyłu. – Potrzymaj, Uszol, tylko nie grzeb.
– Ciapaty? – zdziwił się uprzejmie Zygmunt.
Wśród ogólnych wytycznych, które otrzymują agenci terenowi, była również informacja o tym, że ciemniejszy kolor skóry, kojarzący się z południowym pochodzeniem bądź zamiłowaniem do sportu, dobrze oddziałuje na kobiety. Zygmunt był jednym z wielu, którzy skorzystali z podpowiedzi”.
Tu muszę się przyznać, że mniej więcej do połowy lektury równie często śmiałam się co denerwowałam wizją świata, którą roztaczał przede mną Mortka (Szanowny Panie Marcinie, proszę wybaczyć, takie prawo czytelnika, zwłaszcze tego mniej bystrego). Ale potem zaczęłam spoglądać nań (na świat przedstawiony rzecz jasna, nie na autora?) z nieco szerszej perspektywy. Wulgaryzmy i brzydota wydały mi się uzasadnione, a w zamkniętej przestrzeni Wyplut zaczęłam odkrywać sensy metaforyczne .
Nie zawiodłam się na lekturze. Więcej – doceniam rozmach powieści, mnogość pomysłów, zaskakujących zwrotów akcji, humor z piekła rodem. Doceniam wykorzystanie tematyki fantastycznych postaci i skonfrontowanie ich z najbardziej odartą z magii rzeczywistością – po to, by powiedzieć o niej coś więcej. Zabawna, ale i dająca do myslenia, jest także wizja piekła – jako bezdusznej, stawiającej tylko na wyniki korporacji, z całym arsenałem paradoksalnych procedur i metod działania.
Czytajcie zatem! Bawcie się świetnie przy tym! Ale niech nie przyjdzie Wam do głowy szatański pomysł, żeby dać do rąk niepełnoletnim!
Agata