Ślubny gorset zaciska się boleśnie na żebrach Sandrine. Młoda Francuzka wychodzi za mąż za przystojnego ginekologa, ale trudno powiedzieć, by u podstaw tego związku leżała miłość. Wejście do rodziny Cederów, szwedzkich arystokratów, ma ocalić ją i Verę – dziecko, które przyjdzie na świat w noc poślubną. Nowe, darowane życie okaże się, jak ów gorset, więzieniem. By przetrwać, Sandrine oddaje tym obcym, chłodnym ludziom swoje ciało. Robi to zresztą nie po raz pierwszy. Historia, jaką w sobie nosi – bolesna, trudna, zadziwiająca – pozostanie jednak dla nich tajemnicą.
Współczesna literatura skandynawska powieścią obyczajową stoi! Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości (choć cenię skandynawskie kryminały i uwielbiam wręcz literaturę dziecięca z tej części Europy). Polski rynek wydawniczy zdaje się to zauważać i oferuje czytelnikom coraz więcej bardzo interesujących tytułów, żeby wspomnieć chociażby reaktywowaną w zeszłym roku Serię Dzieł Pisarzy Skandynawskich. O ile jednak wydany w jej ramach „Początek” Carla Frode Tillera czy „Współczesna rodzina” Helgi Flatland reprezentują typ współczesnej powieści obyczajowej skupionej na bardzo kameralnym świecie bohatera, o tyle szwedzka pisarka, Anne Swärd, nawiązuje w „Verze” do tradycji epickich powieści pokoleniowych, osadzających fabułę w kontekście historycznym (tu jest to przede wszystkim druga woja światowa i lata powojenne).
Choć nie jest to rzecz jasna typowa skandynawska saga, wspomnienia Sandrine, budujące historię na równi z wydarzeniami w czasie teraźniejszym, dotyczą losów całej rodziny dziewczyny: jej babki, matki oraz trzech sióstr, a po części też ojca. Zatytułowanie zaś książki imieniem Vera, imieniem córki Sandrine, która nie jest główną postacią powieści – skupia uwagę też na niej, na kolejnym pokoleniu kobiecego rodu. Z drugiej strony opowieść dziewczyny jest bardzo intymna, sięga głęboko w psychikę czy wręcz w duszę bohaterki, czemu sprzyja narracja w pierwszej osobie. To ciekawe połączenie fabularnego rozmachu i kreacji kobiecego świata widzianego z bliska, właściwie od środka, dotykanie najbardziej intymnych, bolesnych i niechcianych strun, zbliża w moim odczuciu „Verę” do twórczości słynnej Norweżki, Herbjørg Wassmo.
Czytelnik poznaje główną bohaterkę powieści, gdy pomimo młodego wieku, ma już trudny do udźwignięcia bagaż doświadczeń. Wychodząc za Ivana, Sandrine rozpoczyna życie w dalekim, obcym i zimnym kraju, w rodzinie, którą łączą dziwne relacje, z mężem, który wydaje się nie mieć do niej żadnych ciepłych uczuć. Ten chłód jest tu symboliczny.
Wszystko dzieje się w noc poślubną. Właśnie weszłam tylnymi drzwiami do rodziny, przez wąską szczelinę nazywaną małżeństwem. Ale tego wieczoru nic nie idzie zgodnie z planem. Wieczór jest tak zimny, że tort weselny nie daje się pokroić, w kruszonce wytrąca się lód. Bąbelki zamarzają w szampanie, a wypomadowane i zaczesane do tyłu włosy mężczyzn zamieniają się w połyskujące hełmy. Delikatne lilie w bukiecie ślubnym czernieją na mrozie, a kiedy przechodzę przez strojną bramę weselną, cienki welon rwie się niczym pajęczyna.
Wychowana we francuskim, gwarnym mieście portowym dziewczyna czuje się tu obco, czuje się skrępowana i niechciana. Chowa się więc w sobie, już w dzieciństwie była zresztą najbardziej milczącą spośród trzech sióstr. Życie nauczyło ją, by oddzielać to, co cielesne, od tego, co ma w środku. Bez tej umiejętności nie przetrwałaby wojny. A jednak ma to swoje ogromne konsekwencje. „Robiłam wszystko, żeby przeżyć. – mówi w pewnym momencie – Nie zastanawiając się nad tym, że potem będę musiała z tym żyć”.
Przeszłość dziewczyny owiana jest tajemnicą. Autorka umiejętnie odkrywa ją fragment po fragmencie, budując napięcie, prowadząc do zaskakującego rozwiązania, sprawiając, że to, kim jest i jaka jest Sandrine dzisiaj, zaczyna być zrozumiałe. A może raczej prowokuje czytelnika do refleksji, dlaczego tak jest, bo Swärd nie przynosi w powieści ostatecznych rozwiązań, lecz pozostawia z uczuciem niepokoju.
Krytycy zwracają także uwagę na specyficzny styl autorki, która – mając artystyczne, malarskie wykształcenie – ma pisać obrazami. Jak sama mówi: „Jestem człowiekiem obrazu i wizualizuję swoje myśli”*. I rzeczywiście – opowieść Sandrine, i ta dotycząca czasu teraźniejszego, i ta dotycząca przeszłości, płynie przed czytelnikiem, niemal hipnotyzuje, choć jednocześnie jest opowiedziana prostym, surowym językiem.
„Vera” Anne Swärd to niebanalna historia o przetrwaniu i jego konsekwencjach, o cielesności i próbie oderwania się od niej, wreszcie o rodzinnych relacjach, o trudnym macierzyństwie. Bardzo interesująca pozycja!
Agata
Anne Swärd „Vera”, przeł. Elżbieta Frątczak-Nowotny, Wydawnictwo Literackie, 2019, ilość stron: 421.
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Literackim
Chętnie sięgnę po ten tytuł!
Bardzo, bardzo dobra, czytałam z zapartym tchem!