J.D. Vance, „Elegia dla bidoków” – RECENZJA

O tej książce mówi się i pisze, że obnaża mit o amerykańskim śnie, że jest świetną syntezą współczesnej białej klasy robotniczej Ameryki. Ba! Nawet, że wyjaśnia fenomen Donalda Trampa, diagnozując niejako jego wyborców. I wszystko to prawda. Ale opowieść, którą snuje J.D. Vance jest też po prostu pasjonującą historią, opowiedzianą z odwagą i pasją – dotyczy bowiem losów rodziny Vance’ów i jego własnej drogi życiowej. Chłopaka, który przekracza ograniczenia swojego środowiska, osiąga sukces, jako pierwszy w rodzinie zdobywa wyższe wykształcenie, w dodatku na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie. A jednak – czy udaje mu się uciec od rodzinnej, klasowej spuścizny? W końcu, „czym skorupka za młodu nasiąknie…”. Jak ma zbudować swoją tożsamość? W tym chyba tkwi przyczyna wielkiej popularności „Elegii dla bidoków”, wykraczającej poza Amerykę  – to książka, która opisując konkretne środowisko, konkretny rejon geograficzny, powołując się na statystyki, naukowe opracowania, mówi także o kwestiach uniwersalnych.

J.D. Vance dorastał w miasteczku Ohio, jednym z wielu w tak zwanym Pasie Rdzy, „skąd jak z otwartej rany, od kiedy pamiętam, wyciekały miejsca pracy i nadzieja”. Jako dziecko doświadczył biedy, przemocy, zetknął się z nałogami wśród najbliższych, a jego sytuacja rodzinna była delikatnie rzecz ujmując niestabilna. Miał zatem chyba komplet obciążeń, za sprawą których powinien podzielić los większości swoich kolegów z dzieciństwa. Poszedł inną drogą, dzięki zaangażowaniu w jego wychowanie dziadków (jak ich nazywa, „Mamaw i Papaw, moich osobistych bidoko-Terminatorów”), trochę dzięki szczęściu, a w znacznej mierze – dzięki własnym zaletom, inteligencji i determinacji, których to przez skromność specjalnie nie podkreśla. „Elegia dla bidoków”, opublikowana gdy Vance miał zaledwie trzydzieści jeden lat, jest historią jego rodziny, którą zaczynają powojenne losy wspomnianych dziadków, i jego własną historią o dojrzewaniu i walce o samego siebie.

Jaki cel przyświecał autorowi przy spisywaniu wspomnień w tak młodym wieku? Wyjaśnia wyczerpująco na jednej z pierwszych kart książki:

Chcę, żeby inni dowiedzieli się, jakie to uczucie, kiedy człowiek już prawie jest gotów sam siebie skreślić i co może go do tego skłonić. Chcę, żeby pojęli to, co dzieje się w życiach ludzi biednych, i psychologiczne konsekwencje ubóstwa materialnego oraz duchowego dla ich dzieci. Chcę, żeby ludzie zrozumieli amerykański sen – taki, jakiego doświadczyłem ja i moja rodzina. Chcę, żeby pojęli, co naprawdę oznacza awans społeczny. Chcę też, aby uświadomili sobie to, czego sam nauczyłem się dopiero niedawno: że nawet ci z nas, którym poszczęściło się żyć w amerykańskim śnie, wciąż są ścigani przez upiory życia, które za sobą pozostawili.

Oczywiście jest i próba analizy klasy białych obywateli Ameryki urodzonych w Pasie Rdzy. Klasy biednej, niewykształconej, bez perspektyw. Klasy, której kultura stopniowo i nieubłagalnie ulega degradacji. Nie jestem socjologiem, trudno mi zatem ocenić wartość takiej syntezy z naukowego punktu widzenia. Pewne jest natomiast, że to ujęcie niezwykle ciekawe, napisane z dużym ładunkiem emocji i osobistym zaangażowaniem – spoglądające bowiem na przedmiot rozważań od środka.

Jest wreszcie „Elegia dla bidoków” książką, którą zwyczajnie świetnie się czyta. Wątki osobiste przeplatają ogólniejsze rozważania, nierzadko powołujące się na literaturę i badania naukowe. Proporcje obu autor potrafił jednak dobrze wyważyć – tak że czytelnik nie ma szansy się znudzić. Co więcej – choć  powieść traktuje o sprawach trudnych, a przeżycia bohatera bywają wręcz traumatyczne, równoważy je poczucie humoru i autoironia autora. Poza osobą samego Vance’a, bardzo ciekawe są opisywane przez niego postaci bliskich mu osób: siostry, matki, dziadka, a nade wszystko babci – szalonej, rzucającej przekleństwami, twardo stąpającej po ziemi i jednocześnie pełnej ciepłych uczuć i troski o wnuków Mamaw.

Reasumując, to świetna lektura, niekoniecznie dla czytelnika zainteresowanego kwestiami społecznymi, która daje możliwość innego spojrzenia na Amerykę, ale także na wiele zagadnień z naszego rodzimego podwórka.

A.

J.D. Vance „Elegia dla bidoków”, przeł. Tomasz Gałązka, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018, ilość stron: 318.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Marginesy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *