Potworna zbrodnia, być może na tle rasowym, śledztwo prowadzone pod ogromną presją, zarówno opinii publicznej, jak i mediów. W takich warunkach pracuje w kolejnej powieści Jørna Liera Horsta komisarz Wisting. To znacznie bardziej mroczna historia, niż przyzwyczaił nas autor, ale muszę przyznać, że czyta się ją świetnie.
Kiedy Vera Kvålsvik, jak niemal każdego ranka idzie do pracy, nie spodziewa się, że z gęstej jak ołów mgły wyłoni się makabryczne znalezisko. Tuż przed nią wyrasta pal, na który wbita została głowa nastoletniej dziewczyny. Komisarz William Wisting zaczyna prowadzić śledztwo, które od początku jest bardzo skomplikowane. Nastolatka ma azjatyckie rysy, podejrzewa zatem, że zbrodnia mogła zostać popełniona jako zabójstwo honorowe, ale możliwe też, że stoją za nią rosnące w siłę ugrupowania nacjonalistyczne.
Policja długo drepcze w miejscu, jest nawet problem z ustaleniem tożsamości ofiary – trudno liczyć na współpracę z bardzo niejednorodnym przecież środowiskiem imigrantów, o faszyzujących nacjonalistach nie ma co nawet wspominać. Do tego wszystkiego, od znalezienia fragmentu zwłok, po piętach depcze komisarzowi prasa, dla której to świetny i bardzo sensacyjny przecież temat. Sprawy nie ułatwia fakt, że jedną z czołowych dziennikarek, zajmujących się zbrodnią jest jego własna córka, Line. Wisting będzie musiał tym razem użyć bardzo nietypowych dla siebie metod, żeby wyjaśnić, co się właściwie stało tego mglistego poranka.
Kobieta przygryzła dolną wargę. Chłodne, wilgotne powietrze miało słony morski posmak.
Wrona znowu zaskrzeczała. Mgła była gęsta i lepka. Przyklejała się do wszystkiego. Verę Kvålsvik oblał zimny pot. Zrobiła krok do przodu, szukając w torebce kluczy do sklepu. Nagle zatrzymała się, pełna wahania. W głębi szarobiałej mazi majaczyły kontury czegoś, czego wcześniej nie widziała. To coś wyglądało jak popiersie lub pomnik, który w ciągu weekendu ktoś umieścił w jednym z zabudowanych kwietników. Zrozumiała jednak, że to nie może być to. To było coś innego, coś przerażającego.
Wytężając wzrok, ruszyła wolno przed siebie. Nagle poczuła, że serce zamiera jej w piersi. Otworzyła usta i krzyknęła.
„Nocny człowiek” Jørna Liera Horsta od pierwszej strony był dla mnie sporym zaskoczeniem. Horst do tej pory nie epatował, tak charakterystyczną dla skandynawskich kryminałów, brutalnością. W tej powieści jednak zbrodnia, którą zajmuje się Wisting jest naprawdę wstrząsająca. Nie tylko ze względu na sposób jej dokonania – co rusz wychodzą na jaw nowe, makabryczne fakty, ale także – przynajmniej dla mnie, ze względu na młody wiek ofiary. Nie jest to rzecz jasna poziom makabryczności znany chociażby z prozy Camilli Läckberg, ale i tak nie spodziewałam się tego po dość stonowanym dotąd Horście.
Sprawa, którą prowadzi główny bohater cyklu, komisarz William Wisting, jest jednak bardzo ciekawa. Horst wplata w opowieść niezwykle aktualną problematykę, związaną z tematyką imigracyjną, ale też i środowiskiem nacjonalistycznym, to szerokie społeczne tło sprawia, że powieść czyta się świetnie. Czytelnik ma okazję przekonać się, jak działa państwo norweskie, a właściwie jak bardzo często nie zdaje ono egzaminu.
Nowym elementem jest też pewien dwugłos, do tej pory nieobecny w powieściach Horsta. Śledztwo prowadzone jest dwutorowo – zarówno przez Wistinga, jak i jego córkę, dziennikarkę śledczą. Można przyjrzeć się bliżej pracy mediów, ich metodom działania, muszę przyznać, że to bardzo dobry pomysł, uatrakcyjniający fabułę.
„Nocny człowiek”, pomimo tego, że jest powieścią mroczną i opowiada o brutalnej, makabrycznej wręcz zbrodni, jest bardzo wciągający. To moim zdaniem najlepsza odsłona cyklu o komisarzu Wistingu, jaką miałam okazję przeczytać. Polecam!
Ola
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Smak Słowa
Jørn Lier Horst, „Nocny człowiek”, przekład Milena Skoczko, Wydawnictwo Smak Słowa, Sopot 2018, liczba stron: 357.
Osobiście polubiłam twórczość autora 🙂
Ma coś w sobie, prawda? 🙂