Jozef Karika, popularny słowacki pisarz, otrzymuje dziwny e-mail. Jego autor, chłopak o imieniu Igor, twierdzi, że niektóre sceny ze „Strachu”, opublikowanej niedawno powieści Kariki, są bardzo podobne do tych, które sam przeżył („zdezorientowani bohaterowie błąkają się po lesie, doświadczając zaburzeń postrzegania czasu i przestrzeni”). Pisarz początkowo podchodzi sceptycznie do tych rewelacji, ale po krótkiej wymianie korespondencji postanawia spotkać się z Igorem. Ten opowiada mu historię… powiedzieć: mrożącą krew w żyłach”, to za mało. Historię – mówi Karika – „od której mój mózg prawie się przepalił”.
Otóż Igor, nie mogąc znaleźć zatrudnienia (cóż, sytuacja młodych ludzi zaraz po studiach na Słowacji nie różni się od rzeczywistości w Polsce), zarejestrował się w urzędzie pracy. Stąd odsyłano go do słabo płatnych prac dorywczych, rzecz jasna – fizycznych. Tak trafia do starej, secesyjnej willi, którą nowy inwestor przeznaczył do remontu czy rozbiórki. Do Igora i jego ekipy należy oczyszczenie budynku ze wszystkiego, co się w niej znajduje. Co tu dużo mówić – „podła fucha” i „konkretny zapierdziel”. To też zajęcie niewiele różniące się od wykonywanych przez niego wcześniej, gdyby nie pewne odkrycie. Okazuje się, że w okresie międzywojennym willa pełniła funkcję szpitala psychiatrycznego, a w jednym z pomieszczeń Igor odnajduje stary sejf. Co może znajdować się w środku? Pieniądze? Kosztowności? Owładnięty tą myślą, otwiera sejf (choć nie jest to łatwe) i znajduje w nim… dokumentację medyczną. A właściwie – drogę do piekieł.
Dokumentacja dotyczy pacjenta – Waltera Fischera – który w latach trzydziestych zaginął na słowackim paśmie górskim, Trybecz. Odnaleziono go po trzech miesiącach z licznymi ranami na ciele i zupełnie odmienionego psychicznie, zdezorientowanego, niezdolnego do życia. Kiedy Igor odtwarza zapisane na płytach gramofonowych sesje – rozmowy z pacjentem, jest już stracony. Początkowo ma jedynie zamiar ze zdobytych materiałów i zrobionych zdjęć stworzyć wpisy na prowadzonego przez siebie bloga, które podbiją Internet, przysporzą mu sławy i zdobędą rzeszę obserwujących. Coraz bardziej jednak zagłębia się w legendę Trybecza, w którym od dziesięcioleci w tajemniczych okolicznościach giną ludzie, czyta stare artykuły, nawiązuje kontakty z osobami, które mają na ten temat coś do powiedzenia. Właściwie Trybecz pochłania go, zanim realnie się w nim znajdzie. Co gorsza, wraz z nim przepada jego dziewczyna, Mia, i jeszcze dwie inne osoby. A może trzy?
Przyznam, że i mnie historia opowiedziana przez Igora, a zrelacjonowana przez Karikę, najpierw pochłonęła, a potem zmroziła do szpiku kości i zdezorientowała. Wciąż o niej myślę. Ale czy to – jak głosi okładka – „legenda, mistyfikacja czy przerażająca rzeczywistość”? Autor dość sprytnie wyjaśnia już na pierwszej stronie powieści:
(…) nie twierdzę, że to, co przeczytacie, wydarzyło się naprawdę. Nie twierdzę jednak też, że chodzi o zamierzoną konfabulację czy spowiedź szaleńca. Tak naprawdę moja opinia nie jest tu istotna. Najlepiej będzie, jeśli na podstawie lektury stworzycie sobie własne zdanie, własną perspektywę, i sami zdecydujecie, czy macie do czynienia z fikcją, czy z rzeczywistymi zdarzeniami.
Ja jako autor dokonałem jedynie zapisu i beletryzacji.
Można powiedzieć więcej – że to taka mistyfikacja piętrowa. Opowieść Igora (przedstawiona za pomocą zapisu nagrań ze spotkań z chłopakiem) wydaje się bardzo realna. Autor przytacza dokładne daty spotkań, w przypisach odsyła do stron internetowych: notek prasowych czy artykułów, także do zrobionych przez siebie filmików z miejsc, które odwiedził po spotkaniach z Igorem. Naprawdę ciarki przechodzą, gdy odnajduje się, ogląda i czyta materiały potwierdzające przerażającą wersję wydarzeń z książki! Ale czy to dowodzi autentyczności historii Igora? A nawet jeśli mówi prawdę, czy to nie prawda człowieka obłąkanego, chorego albo takiego, który sam wpadł w sidła mistyfikacji. Im dalej w lekturę, tym bardziej wydaje się ona prawdopodobna, ale też więcej nasuwa się wątpliwości. I wreszcie (to kolejne piętro tej – ewentualnej – mistyfikacji), czy postać Igora w ogóle jest autentyczna? Czy Karika rzeczywiście otrzymał od niego jakikolwiek e-mail? Pisarz odpowiedziałby nam pewnie: „sami zdecydujcie”. Tak czy inaczej – pomysł na powieść jest świetny, a sposób prowadzenia narracji – oryginalny i ciekawy. A co najważniejsze – „Szczelina” wciąga od pierwszych stron! Nic dziwnego, że już niedługo (w styczniu 2019 roku) będzie można zobaczyć ekranizację!
Nie jest to jednak typowy horror. Choć czytelnik niewątpliwie odczuwa narastający nastrój niepokoju, w książce brak jest demonów czy innych postaci rodem z powieści grozy. Bardziej napawa lękiem to, co niedopowiedziane, z pogranicza rzeczywistości, a jednak w jakiś sposób… prawdopodobne? „Szczelina” nie przeraża tak jak „Strach” (recenzja TUTAJ), wcześniejsza powieść Kariki, która poraża neurotycznym wręcz nastrojem, właśnie strachem obezwładniającym czytelnika. A dzięki temu podczas lektury „Szczeliny” można skupić się na wielu aspektach książki: na próbie rozwiązania zagadki, na elementach zaczerpniętych z kultury ludowej, na aspektach społecznych (które pojawiają się tu podobnie jak i w „Strachu”), na ciekawym portrecie psychologicznym bohatera, a także – co dla mnie szczególnie ciekawe – na tzw. blogowaniu (jak zdobywa się obserwujących, jakie są mechanizmy obiegu informacji w sieci, jak komentuje się posty, gdy jest się anonimowym itd.).
Innymi słowy – dzięki temu, że „Szczelina” nie przeraża a niepokoi, nie ucieleśnia zła a raczej zadaje pytania o jego naturę i wprowadza dezorientację – jest to książka bardziej uniwersalna, nie tylko dla miłośników horrorów, a właściwie dla każdego. Świetna!
Agata
Jozef Karika „Szczelina”, tłum. Joanna Betlej, Stara Szkoła 2018, ilość stron: 404, pod PATRONATEM MEDIALNYM ZABOOKOWANYCH
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Stara Szkoła
Może być ciekawe!
Jest! Zaręczam! Agata