Katarzyna Berenika Miszczuk, jedna z najpopularniejszych polskich pisarek komediowych, autorka chociażby fantastycznej serii „Kwiat paproci” czy cyklu thrillerów „W lekarskim fartuchu”, powraca z nową książką. Na okładce, bardzo udanej zresztą, utrzymanej w stylu retro, widnieje głowa kota w kapelusiku i okrągłych okularkach – koci detektyw. Jego powieściową właścicielką (czy jakby sam kot powiedział: „ukochaną”), a zarazem główną bohaterką, jest Ala, ilustratorka książek dla dzieci. Młoda kobieta szczęśliwym zbiegiem okoliczności (czyżby?) zostaje zakwalifikowana do bardzo nietypowego konkursu – wraz z dziewięciorgiem innych artystów zaproszono ją do olbrzymiej, starej posiadłości pewnego bardzo zamożnego miłośnika sztuki. Stawką jest odziedziczenie majątku tajemniczego mecenasa. Niestety uczestnicy konkursu zaczynają… znikać. A kot Lord, choć to prawdziwy miłośnik luksusów, smacznych potraw i wygodnych posłań, zrobi wiele, by zadbać o bezpieczeństwo swojej pani.
„Ja cię kocham, a ty miau” to komedia kryminalna, dość jednak nietypowa, ponieważ autorka sama będąc posiadaczką dwóch kotów, narratorem książki uczyniła właśnie przedstawiciela tego gatunku. Czworonogi te zaś, o czym wie każdy – niekoniecznie właściciel kociego pupila, wyróżniają się szczególnym charakterem. Chadzają własnymi ścieżkami, są indywidualistami, zainteresowanymi głównie swoją wygodą. Lord zaś dodatkowo to koci dżentelmen, nie bez powodu noszący takie imię. To kot dystyngowany, elegancki kanapowiec, żaden podwórkowy dzikus. Obserwowanie rozwoju wydarzeń z jego perspektywy to prawdziwa frajda. Lord bowiem inaczej postrzega rzeczywistość aniżeli widziałby ją ludzki bohater, inaczej ją ocenia, co innego jest dla niego ważne i godne odnotowania. Jak wówczas, gdy wracając z nocnej eskapady, spostrzegł na podłodze leżącego „tak cichutko” jednego z uczestników konkursu:
A kto? Konrad oczywiście. On jeden umiał zawsze popsuć każdą zabawę. Nawet moją nocną wspinaczkę musiał skazić swoją cuchnącą obecnością.
Jedyna korzyść z tego taka, że nikomu więcej nie pomiesza szyków swoim zachowaniem.
Z tą myślą zostawiłem Konrada leżącego w kałuży krwi. Tym razem jednak nie była to krew wołowa, a jego własna. Podejrzewam, że jej źródłem był srebrny nóż do listów wbity pomiędzy jego żebra.
Ale kto by się tym przejmował.
Ciekawym zabiegiem jest opowiedzenie wydarzeń poprzez filtr zwierzęcego bohatera, co więcej o wyraźnej osobowości i ambiwalentnych cechach (bo choć trudno go nie polubić, jest przecież leniuchem i egocentrykiem, zadufanym w sobie, nie przejmującym się szczególnie losem innych, poza Alą rzecz jasna). Czytelnik sam musi poukładać elementy tej historii w całość, by rozwikłać kryminalną zagadkę. Przede wszystkim jednak kot Lord i jego relacja to niekończące się źródło humoru. Tak, trudno odmówić tej postaci uroku. Humor po raz kolejny okazuje się mocną stroną pisarki, przede wszystkim jednak na poziomie słownym. Sama fabuła bowiem niestety rozczarowuje.
Dlaczego? Jest świetny pomysł, jest subtelne nawiązanie dla klasyki kryminałów choćby poprzez zamknięcie bohaterów na określonej przestrzeni i zasugerowanie, że morderca jest wśród nas. Jest zabawnie. Nie przeszkadza nawet to, że bohaterką jest po raz kolejny młoda kobieta, którą nazwać można śmiało „ciamajdą” – jest naiwna, nie wierzy w siebie, wciąż pakuje się w jakieś kłopoty. Znam doskonale ten typ postaci z twórczości K. B. Miszczuk i naprawdę go polubiłam, choć marzy mi się kolejna powieść autorki prezentująca zupełnie odmienny charakter kobiecy. Pozostałe postaci, choć wyraziste (skądinąd każdy z uczestników konkursu posługuje się inną techniką artystyczną, która poniekąd charakteryzuje jego osobę), pozbawione są psychologicznej głębi. Ale to również nie jest problemem – wszak „Ja cię kocham…” to komedia kryminalna jak głosi okładka, a więc powieść, która dostarczyć ma czytelnikowi rozrywki, ma go porwać, rozbawić i zaskoczyć. Cóż, mnie nie porwała ani nie zaskoczyła. Brak tu szalonego tempa, brak nagłych zwrotów wydarzeń i sytuacyjnego humoru. Nie naprawia tego nawet przewrotne zakończenie.
Nie jest mi przyjemnie pisać te słowa – mam ogromną sympatię do autorki i od lat obserwuję rozwój jej twórczości, doceniam za odwagę w realizowaniu kolejnych pomysłów i tworzenie ciekawych literackich światów. Opowieści K. B. Miszczuk osadzone są na ciekawym, przemyślanym tle – w cyklu, który rozpoczyna powieść „Ja, diablica” to niezwykle pomysłowa i zabawna kreacja piekła, nieba, czyśćca, a przy okazji ilustracja rzeczywistości w krzywym zwierciadle, w „Kwiecie paproci” to ogromne bogactwo słowiańskiej mitologii, wierzeń i zabawa tymi elementami, w serii thrillerów to dowcipne, a przy okazji nieco gorzkie zobrazowanie rzeczywistości polskich szpitali (ostatnio wydana powieść tego cyklu, „Paranoja”, to już także naprawdę interesujący i dobrze napisany thriller, o czym pisałam w recenzji książki). W „Ja cię kocham, a ty miau” brak w zasadzie tła dla opowiedzianych wydarzeń, czytelnik otrzymuje zaledwie garść informacji na temat technik plastycznych, które w dodatku nie wnoszą niczego do samej fabuły.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że ostatnia powieść K.B. Miszczuk to po prostu potknięcie, które przytrafić się może (i przytrafia) niemal każdemu twórcy. Czekam na kolejne książki autorki. „Ja cię kocham…” natomiast nie odradzam (bo ma swoje dobre strony, o czym próbowałam przekonać), ale też nie polecam szczególnie gorąco.
Agata
Katarzyna Berenika Miszczuk, „Ja cię kocham, a ty miau”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020, ilość stron: 352.
Bardzo lubię twórczość autorki 🙂