Ali Smith „Zima” – RECENZJA

„Zacznijmy od tego, że Bóg umarł” – Ali Smith otwera powieść „Zima” pierwszym zdaniem „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa. Umarła także kultura, przyzwoitość, społeczeństwo, wartości rodzinne, państwo opiekuńcze, media, internet… „Umarło bardzo wiele rzeczy”. Nastała martwa najposępniejsza pora roku, zima. Ale życie nadal trwa, nie umarło. Ludzie żyją w dziwnych, trudnych relacjach, w niezrozumieniu, jakiejś bezduszności, oddaleniu od siebie, w czasach post. Tak zresztą nazywane są powieści z cyklu sezonowego Smith – mianem „postbrexitowskich”, „postmodernistycznych” czy nawet „postawangardowych”. Żadne z tych określeń w pełni nie oddaje jednak ich istoty. Tetralogia, której każda część nazwana została kolejną porą roku, poczynając od „Jesieni”, jest bowiem pewnego rodzaju eksperymentem literackim, który spaja elementy powieści obyczajowej z rozbudowanymi wątkami kulturowymi (głównie ze świata literatury i sztuki) i obserwacjami współczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej. To książki wymagające, intertekstualne, o niełatwej, choć niezwykle ciekawej, momentami niemal hipnotycznej narracji, błyskotliwe, chwilami poetyckie, nostalgiczne, ale częściej przepełnione ironicznym, sarkastycznym humorem. Zdecydowanie oryginalne i warte podjęcia czytelniczego wyzwania. Ja sama mam już w planach lekturę „Wiosny”, która właśnie została wydana w polskim przekładzie. Tymczasem chcę jednak powiedzieć jeszcze parę słów o „Zimie”, która w moim odczuciu jest powieścią pełniejszą, ciekawszą od – już bardzo interesującej – „Jesieni”.

O czym jest to książka? Zacznę od krótkiego zarysowania fabuły, choć nie będzie to łatwe zadanie – podobnie jak w „Jesieni”, w „Zimie” autorka prowadzi akcję w sposób nielinearny, przeplata ze sobą różne wątki, odwołuje się do wielu wydarzeń z przeszłości. W dużym uproszczeniu zatem – zbliża się Boże Narodzenie. Starsza kobieta, Sophia, powinna przygotować świąteczne przyjęcie dla swojego jedynego syna i jego dziewczyny. Zaczyna jednak dostrzegać na oku plamkę, która z czasem przeistacza się w dziecięcą głowę. Tymczasem Arthur, syn Sophii, rozstał się z Charlotte, która w dodatku zaczęła sabotować jego konto na Twitterze. Kiedy więc na przystanku tramwajowym dostrzega Lux, młodą, szczupłą dziewczynę, proponuje by ta, za odpowiednią sumę pieniędzy, pojawiła się wraz z nim w domu matki w charakterze Charlotte. Wkrótce pojawia się w nim także Iris, skonfliktowana z Sophią od lat jej starsza siostra.

Tyle jeśli chodzi o pobieżne przedstawienie fabuły. Jakkolwiek pozornie wydawać może się ona banalną, właściwie nieciekawą historią – uwierzcie mi, że taką nie jest. Intertekstualność powieści powoduje, że doskonale poddaje się ona wielu interpretacjom. Czytelnik dowoli podążać może za podrzucanymi przez autorkę nawiązaniami, subtelnymi lub bardzo oczywistymi. Wśród tropów literackich najważniejszym jest rzecz jasna Dickens i „Opowieść wigilijna”. Rzecz dzieje się wszak podczas świąt, autorka wielokrotnie klasyka literatury brytyjskiej parafrazuje bądź po prostu przytacza fragmenty jego utworu. Ba, konstruuje „Zimę”, dzieląc ją na trzy części, odpowiadające dickensowskim duchom przeszłych, teraźniejszych i przyszłych świąt. Główna bohaterka zaś to bez wątpienia damska wersja Scrooge’a. W odróżnieniu od swojej siostry (aktywistki, całe życie oddanej bez reszty sprawom świata i ludzi) to kobieta skupiona na sobie, bizneswoman zamknięta na problemy innych, co jednak (podobnie jak u Scrooge’a) ma uzasadnienie w jej dzieciństwie, trudnych relacjach z rodzicami i Iris.

Sophia od pewnego czasu nie czuła nic. Uchodźcy na morzu. Dzieci w karetkach pogotowia. Zakrwawieni mężczyźni biegnący do szpitali lub uciekający z płonących szpitali z zakrwawionymi dziećmi. Brudne zwłoki na poboczach dróg. Potworności. Ludzie katowani i torturowani w celach.
Nic.
Także, po prostu, no, zwyczajne powszednie potworności, zwyczajni ludzie wałęsający się po ulicach kraju, w którym się wychowała, którzy wyglądali na przegranych, jak postaci z Dickensa, jak istoty sprzed stu pięćdziesięciu lat, duchy nędzy.
Nic.

Dickens musi być dla Ali Smith pisarzem szczególnie ważnym – i „Jesień” nawiązywała do jego twórczości, a konkretnie do „Opowieści o dwóch miastach” (choć to odwołanie wydawało się być nie tak czytelne i nie kluczowe dla odczytania książki). W „Zimie” odwołuje się jeszcze do innych klasyków literatury angielskiej – do Keatsa i Szekspira (zwłaszcza komedii „Cymbalin”). Ponownie wplata historię kobiety artystki – w „Jesieni” była nią malarka Pauline Boty, w „Zimie” to rzeźbiarka Barbara Hepworth. Tłem dla opowieści nadal jest brexit i jego skutki (odczuwa je chociażby Lux, która nie jest obywatelką brytyjską), a także prezydentura Trumpa i inne ważne współczesne wydarzenia, jak wojna w Syrii i kryzys emigracyjny. Ciekawym wątkiem są wspomnienia z Pokojowego Obozu Kobiet Greenham Common, który  powstał w 1981 roku jako kobiecy protest przeciwko zbrojeniom. A obok tego czytelnik odnajdzie w „Zimie” wiele trafnych spostrzeżeń  dotyczących życia społecznego, coraz mniej zażyłych relacji międzyludzkich, bezduszności i absurdów takich instytucji, jak urząd (w „Jesieni”) czy bank (w „Zimie”). Słowem, jeśli podejmie wyzwanie, jakim jest lektura tej niełatwej prozy, czeka go sporo intelektualnej pracy, ale i wielka zabawa.

A jeśli mówię o ewentualnych trudnościach, które mogą pojawić się podczas czytania „Zimy”, dla równowagi muszę wspomnieć o języku, jakim posługuje się Ali Smith, pięknym, interesującym, powodującym, że wciąż chce się czytać dalej i dalej. Autorka bawi się słowem, często dywaguje na temat znaczenia słów (przekład powieści nie mógł być łatwy dla Jerzego Kozłowskiego). Co więcej – i to już kolejny powód, dla którego lektura „Zimy” choć trudna daje też wiele przyjemności – to język skrzący błyskotliwym humorem. Owszem, jest w nim i cynizm, i gorzka ironia, ale też Ali Smith wywołuje po prostu serdeczny uśmiech.

Wreszcie – powróćmy jeszcze na moment do głównych postaci powieści – także historia Sophii, Iris, Arthura i Lux, choć w wymiarze fabularnym tak prosta, jest niezwykle ciekawa. Oto cztery osoby, które (by powtórzyć za Lux opisującą „Cymbalina”) „żyją jakby w tym samym świecie, ale oddzielnie, jak gdyby jakoś ich światy się rozłączyły, oderwały jeden od drugiego”, spotykają się przy świątecznym stole. Troje z nich to rodzina, a jednak nie ma pomiędzy nimi głębokich więzi – jest za to niezrozumienie, są różnice w poglądach. Łączy ich wspólna historia, czemu zdają się zaprzeczać Sophia i Iris pamiętając i opisując ją inaczej, czy sama Sophia odbierając synowi możliwość poznania historii ojca. Lux zaś, jako osoba z zewnątrz, która zresztą okazuje się być kimś innym niż mogło się początkowo wydawać (nie tylko dlatego, że nie jest Charlotte, ale dlatego, że jest niebywale błyskotliwa i interesująca) – staje się dla tej rodziny rodzajem katalizatora. Zima, ten martwy, ponury i ciemny czas, okazuje się być także czasem rozrachunku i oczyszczenie, uporania się z przeszłością. Przynosi nadzieję – oczekiwanie wiosny.

Ja sięgam zatem po trzeci tom cyklu, noszący właśnie taki tytuł, a do lektury „Zimy” gorąco namawiam.

Agata

Ali Smith, „Zima”, przeł. Jerzy Kozłowski, cykl: „Pory roku”, tom. 2, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2021, ilość stron: 336.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *