Kiran Millwood Hargrave, „Wyspa na końcu świata” – RECENZJA

Wypa Culion leży na Filipinach. To niezwykłe miejsce, ze względu na przyrodę, ale przede wszystkim dlatego, że to tutaj zsyła się chorych na trąd. Straszna to choroba. Jednak ludzie tu mieszkający mają swój mały świat i żyją we względnym spokoju. Do czasu aż pojawi się Pan Zamora, który przywiezie nowe zasady funkcjonowania mieszkańców, rozdzieli dzieci od rodziców i zachwieje całą społecznością.  Ktoś będzie miał jednak odwagę sprzeciwić się narastającemu złu i będzie to mała dziewczynka. Historia opowiedziana w „Wyspie na końcu świata” Kiran Millwood Hargrave jest przejmująca, momentami bardzo smutna, wzruszająca i niezwykle piękna. Dla nastolatków, ale i dorosłego czytelnika chwyci za serce.

Culion to miejsce magiczne. Z piękną przyrodą, na środku oceanu, można tu bez przeszkód łowić krewetki i kraby albo zerwać prosto z drzewa soczyste mango. Pomimo to nikt tej wyspy nie odwiedza. A już na pewno nie z własnej woli. To tu zsyła się bowiem Dotkniętych – czyli osoby chore na trąd.

Wyspa, która najpierw była ciemną kropką w oddali, teraz staje się zielonym rajem na horyzoncie. Wysoko, na skalistym urwisku nad brzegiem morza, na którego szczycie stoi krzyż, widać białe kwiaty. Dopiero kiedy podpłyniesz bliżej, dostrzegasz, że pole kwiatów ma kształt orła. Ale kiedy zbliżysz się jeszcze bardziej, okazuje się, że to nie kwiaty, a kamienie. Wtedy czujesz, że serce w twojej piersi zamiera i sztywnieje, niczym płatki kwiatów, które zamieniają się w kamyki. Nanay mówi, że symbolika białego orła jest znana we wszystkich zakątkach świata oddalonych od naszego morza. Biały orzeł oznacza: nie zbliżaj się. Nie przypływaj na wyspę, jeśli nie musisz.

Jedną z zesłanych jest Nanay Tala. Już po przybyciu na wyspę okazało się, że nosi pod sercem dziecko. Amihan urodziła się na Culionie i to jest jedyny świat, jaki zna. Żyje z mamą w tej małej społeczności i wiedzie całkiem szczęśliwe, a na pewno bardzo spokojne życie. Wszystko to jednak zmienia się wraz z przybyciem Pana Zamory. Ten straszny i pozbawiony serca człowiek przywozi nowe porządki na wyspę. Mieszkańcy będą odtąd podzieleni na dwie strefy Sano i Leproso – czystych i trędowatych. To jednak nie koniec zmian. Wszystkie dzieci niezarażone trądem mają zostać odesłane na sąsiednią wyspę Coron, do tamtejszego sierocińca. Ów nakaz obejmie również 12-letnią Ami. Jakby mało było tych wszystkich nieszczęść, sierocińcem zarządzać ma Pan Zamora. Po przybyciu na Coron nic nie układa się po myśli dziewczynki. Nie jest w stanie wytrzymać rozłąki, kierowana tęsknotą i lękiem o mamę, organizuje ucieczkę. Ale nawet z nową przyjaciółką to zadanie o wiele ponad dziecięce możliwości…

Kiran Millwood Hargrave w „Wyspie na końcu świata” oparła się o prawdziwą historię największej na świecie kolonii dla trędowatych, która rzeczywiście istniała na wyspie Culion w latach 1906-1998 (o czym informuje na końcu książki, w Nocie od Autorki). Wykorzystała tę potworną i bardzo stygmatyzującą chorobę do stworzenia niezwykłej historii o miłości, przyjaźni i tolerancji dla ludzkich ułomności. Motyw sieroty nie jest co prawda w literaturze niczym nowym – najbardziej znane postaci z książek dla dzieci i młodzieży – Ania z Zielonego Wzgórza i Harry Potter, nie mają rodziców.Tylko że Ami, narratorka i główna bohaterka powieści, ma mamę. A mimo to siłą zostaje z nią rozdzielona, trafia do sierocińca (przed nakazem nie umknie żadne dziecko, nawet jeśli ma tylko pięć lat i jeszcze nie mówi). Tym bardziej jej los chwyta za serce. Absurdalność postępowania władz Filipin, w połączeniu z okrucieństwem państwowego urzędnika, sprawia, że dorosłemu czytelnikowi co rusz zaciskają się w trakcie lektury pięści (dziecięca perspektywa byłaby tu z pewnością inna).

Amihan jest jednak dzieckiem wyjątkowym. Poczęta w małej chatce, otoczonej kwiatami i tysiącami motyli, ma odwagę sprzeciwić się niesprawiedliwości i złu, którego doświadcza ona i bliscy jej ludzie. Motyle w ogóle są lejtmotywem książki, dziewczynka pasjonuje się nimi od urodzenia, ich badaczem okazuje się nieludzki Pan Zamora. Wpadają w oko, gdy tylko patrzy się na „Wyspę na końcu świata”, dzięki wielkiej urody okładce i ilustracjom wewnątrz, autorstwa Helen Crawford-White (jak zwykle zresztą, Wydawnictwo Literackie bardzo dba o oprawę wydawanych książek). Owady te są przecież bardzo ciekawe, przemieniają się z poczwarki, a ich żywot jest króciutki. Ich ulotne piękno jest tym bardziej fascynujące, są w powieści barwnym wzbogaceniem fabuły, ale także symbolem tego, co zachwycające i kruche.

„Wyspa na końcu świata” opowiada o świecie, w którym wiele jest krzywdy i zła, ale koniec końców dobro zwycięża. To piękna książka dla młodego i nieco starszego, czytelnika, pokazująca siłę odwagi i przyjaźni, moc miłości i przywiązania, które mogą zmienić świat. Przyznam, że mnie ta historia zachwyciła i wzruszyła do łez. Poleciłabym ją młodzieży od 12 roku życia.

Ola

Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Literackim

Kiran Millwood Hargrave, „Wyspa na końcu świata”, przełożyła Maria Jaszczurowska, Wydawnictwo Literackie, 2020 rok, ilość stron: 287

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *