Ben H. Winters „Opuszczone miasto” – RECENZJA

(…) nasz kraj stał się dziką ziemią

„Ostatni policjant”, pierwszy tom trylogii Bena H. Wintersa (TU recenzja), zaskoczył oryginalną i ciekawą koncepcją powieści kryminalnej, a to za sprawą przedstawienia kryminalnej intrygi na tle preapokaliptycznej wizji świata. Czytelnicy poznali sympatycznego detektywa Henry’ego Palace’a, który podejrzewał (słusznie zresztą), że przydzielona mu sprawa samobójstwa agenta ubezpieczeniowego okaże się nie samobójstwem a morderstwem. Henry da się lubić – jest młody i bystry, a przy tym ma w sobie dziwny imperatyw: rzetelnie, z właściwą dla dobrego stróża prawa dociekliwością, wykonuje swoje obowiązki. Dlaczego to dziwny imperatyw? Otóż dlatego, że za kilka miesięcy z Ziemią ma zderzyć się asteroida Maja, świat ma się pogrążyć w ciemności, chłodzie i głodzie. Kogo więc może obchodzić śmierć pojedynczego człowieka? Tylko Henry’ego Palace’a. To on właśnie jest „ostatnim policjantem”, który nawet w obliczu nieuchronnej katastrofy chce odnaleźć mordercę, chce postępować tak, jak należy, jakby za pół roku świat miał nadal istnieć.

Co więcej, nie przestaje być „ostatnim policjantem”, gdy oficjalnie zostaje zwolniony ze służby. Kiedy spotykamy się z nim ponownie, w „Opuszczonym mieście”, drugiej części trylogii, jego dawna opiekunka Martha Milano prosi o odnalezienie zaginionego męża. Henry podąża więc jego tropem, rozwiązuje krok po kroku zagadkę bardziej skomplikowaną niż się początkowo wydawało, podejmuje wszelkie możliwe środki, by dociec prawdy, narażając przy tym nawet własne życie. Nie potrafi odpowiedzieć na zadawane mu wciąż pytanie: „Dlaczego to robisz?”. Inny na jego miejscu gromadziłby zapasy żywności, przyłączyłby się do jednej z licznie powstających nowych organizacji albo po prostu korzystał z resztek pozostałego mu czasu. Inny ale nie Henry, bo jak sam mówi: „Po prostu to mi zostało, to moja praca”.

W „Opuszczonym mieście” Ben H. Winters po raz kolejny ciekawie prowadzi kryminalną intrygę, skrupulatnie rozwija jej elementy, zaskakuje. Jednak to nie klisza pierwszej części, jak to często bywa w detektywistycznych seriach, w których zmieniają się jedynie drugoplanowe postaci (sprawcy, ofiary, świadkowie) i rodzaj popełnionej zbrodni, a w gruncie rzeczy chodzi jedynie o to, by rozwikłać nową kryminalną zagadkę. Winters pogłębia portret swojego bohatera, a także jego mądrej lecz nieustannie sprawiającej kłopoty siostry, ale przede wszystkim rozwija wizję wykreowanej przez siebie rzeczywistości. Bo wątek kryminalny, choć budujący fabułę, wydaje się być mniej istotny niż w „Ostatnim policjancie”. Na plan pierwszy wysuwa się Concord – „opuszczone miasto” – to, co się w nim dzieje, co zrobili z nim ludzie (jak pewnie z większością, o ile nie wszystkimi innymi miastami na świecie), wiedząc, że czeka ich zagłada. Powieść staje się według mnie bardziej preapokaliptyczną science fiction niż kryminałem, a obrazy związane z apokalipsą i wynikające z nich refleksje wydają mi się dużo ciekawsze niż skądinąd interesujący wątek kryminalny.

Jak zatem zmienia się rzeczywistość u progu katastrofy?

Cały świat ruszył w siną dal. Co chwilę ktoś znika z domu, by spełniać marzenia. Chce ponurkować, skoczyć ze spadochronem albo kochać się z nieznajomymi w publicznych parkach. Mnożą się także przypadki gwałtowniejszych odejść, nowych szaleństw, jakimi reagujemy na zbliżający się nieuchronny koniec. Sekty religijne przemierzają Nową Anglię we włosiennicach, walcząc o nawróconych: Mormoni Zagłady, Boży Satelici… Współcześni samarytanie krążą przerobionymi na gaz drzewny albo węgiel wozami po opustoszałych autostradach, poszukując tych, którym mogliby nieść pomoc. Są także preppersi siedzący w piwnicach, zbierający, co tylko możliwe, gromadzący zapasy na postapokaliptyczne czasy, jakby dało się na  nie przygotować.

O ile jednak w „Ostatnim policjancie” usiłowano zachować pozory normalności funkcjonowania państwa, społeczeństwa, o tyle w „Opuszczonym mieście” dotychczasowy porządek rzeczy zdaje się zmieniać dosłownie w oczach. Upadają państwowe instytucje, trudno o pomoc medyczną, ludzie są uzbrojeni… Co prawda istnieje jeszcze policja, ale zupełnie „zmieniła oblicze, skupiając się na jednym podstawowym celu – nie chodziło już o zapobieganie przestępczości, rozwikływanie spraw i zamykanie winnych, tylko o utrzymanie przy życiu jak największej liczby ludzi (…)”. Powstają organizacje, skupione wokół nowych ideologii, mnożą się teorie spiskowe, także utopijne małe społeczności, jak ta, do której trafia Henry w poszukiwaniu męża Marthy. Amerykę zalewa fala uchodźców z półkuli wschodniej „gotowych zrobić wszystko, by znaleźć się jak najdalej od miejsca, w które uderzy Maja, by dotrzeć na kontynent oferujący szanse na odwleczenie niechybnej śmierci, nawet jeśli tylko chwilowe”. Amerykanie zaś bronią swojego kontynentu…

W miarę, jak zbliża się „ten dzień”, świat robi się coraz bardziej niebezpieczny. A przecież póki co asteroida nie sieje żadnych fizycznych zniszczeń. Jak mówi Henry:

Większość problemów, z którymi my, ludzie, aktualnie się borykamy, wynika w dużej mierze z tego, że większość z nas – zapewne ze strachu –  przestała robić to, co ma sens.

Świadomość nieuchronnej katastrofy powoduje, że ludzie mniej lub bardziej świadomie dążą do autodestrukcji. We wielu przypadkach cień Mai ujawnia najgorsze instynkty. Zaważył także na postepowaniu bohaterów książki. Bo gdyby asteroida nie miała zderzyć się z Ziemią, maż Marthy nie zaginąłby, a wcześniej jego młody przyjaciel… Nie! Więcej nie zdradzę – przeczytajcie sami! Kolejna część przygód Henry’ego Palace’a nie powinna Was zawieść. Ja zacieśniłam swoją przyjaźń z niezłomnym detektywem, a Ben H. Winters po raz kolejny przekonał mnie swoim sprawnym warsztatem, mrocznym, nieco ironicznym stylem. I podobnie jak wielu czytelników na świecie – umieram z ciekawości, co dalej? Co dalej z Henry’m, z jego zwariowaną siostrą Nico, z przyjaciółką Trishą i jej dziećmi? Co dalej ze światem…?
A.

Ben H. Winters, „Opuszczone miasto”, tłum. Robert J. Szmidt, QURARO (Wydawnictwo RM), Warszawa 2018, liczba stron: 360.
Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem QURARO (Wydawnictwo RM).

  1. Wciąż się zastanawiam nad tym czy zacząć czytać tą serię. Mam tyle tytułów do nadrobienia, a czasu tak mało. Chyba jednak po tej recenzji dopiszę tą pozycje do mojej listy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *