Jiří Hájíček, „Zaklinacz deszczu” – RECENZJA

Jiří Hájíček, w swojej najnowszej powieści, wydanej niedawno w Polsce wraca na południe Czech, do Budziejowic. I znowu podejmuje temat ziemi, tożsamości, małych ojczyzn, ale z innej perspektywy niż w „Rybiej krwi”, o której pisałam tutaj. „Zaklinacz deszczu” to książka niepokojąca, wielowątkowa, ale też bardzo wciągająca i angażująca czytelnika emocjonalnie. Autor ma wyjątkową umiejętność opowiadania z pozoru prostych historii, a jednak poruszających i stawiających wiele pytań. Po „Zaklinacza deszczu” warto sięgnąć zdecydowanie.

Głównym bohaterem powieści jest Zbyněk. Lat czterdzieści kilka, urzędnik, zamieszkały w Czeskich Budziejowicach. Bardzo atrakcyjna małżonka. Bezdzietny. Od lat cierpi na bezsenności. Cyfry na wyświetlaczu zegara, zwykle pokazujące kilka minut po trzeciej, to jego przekleństwo. Biel sufitu, spokojny oddech śpiącej obok Terezy, łagodne krzywizny mebli w eleganckim mieszkaniu, w centrum miasta.

W tym mieszkaniu, w kamienicy zbudowanej jeszcze za Austo-Węgier, najlepsze jest to, że okno sypialni wychodzi na podwórze. Mrok i wilgotna trawa, średniej wysokości świerk i krzewy. Cisza ogrodu w samym sercu miasta. I co mi z tego? Z każdą nieprzespaną minutą wzrastał niepokój. Myśl, że o szóstej będzie musiał wstać z pękającą głową i oczami piekącymi z niewyspania. W trolejbusie będzie się gapił tępo na ludzi, którzy może i wyglądają na wkurzonych, ale za to są wyspani, wszyscy w tym pojeździe sunącym wolno przez miasto. Dojadę do uniwersytetu, minę studentów idących na seminarium czy pierwszy wykład. Zaszyję się w swoim biurze pełnym segregatorów. Zadzwoni telefon. A przede mną cały dzień do przetrwania.

Zbyněk zajmuje się uniwersyteckimi gruntami, umowami, majątkiem, ewidencją, podatkami. Tonie w papierach i opasłych segregatorach, pełnych niezałatwionych spraw. W domu także ma niezałatwione sprawy – od lat starają się z żoną o dziecko, bezskutecznie. I tak mijają mu dni, tygodnie, miesiące. Nowy segregator, nowy cykl w kalendarzyku Terezy, z dniami płodnymi zaznaczonymi serduszkiem. I co noc pobudka, a na wyświetlaczu parę minut po trzeciej.

Z tego marazmu, czy też kieratu, wyrywa go dawna dziewczyna z nastoletnich lat, Bohuna.  Prosi Zbynka o pomoc w związku z niejasnościami wokół własności ziemi w Lešicach, w których oboje się wychowali. Sprawa darowizny, przekazanej Bohunie i jej siostrze przez niepełnosprawnego umysłowo wujka, od razu go intryguje. Postanawia pomóc dawnej miłości, temat okazuje się wkrótce bardziej skomplikowany niż sądził. W tle zaś narasta konflikt. Z żoną, z mieszkańcami rodzinnej wsi i wreszcie chyba z samym sobą.

-Boję się, że jeżeli nie zrobię czegoś teraz, w tym momencie mojego życia, to rano obudzę się, jako zupełnie inny człowiek. I tego nie da się potem zmienić.

– Że się obudzisz, jako inny człowiek? I dlatego wolisz nie spać w ogóle, tak?

Zabrzmiało to pogardliwie. Odwrócił się do niej, ale teraz ona leżała odwrócona do niego plecami. Chciał ją pogładzić po włosach, ale cofnął rękę.

 „Zaklinacz deszczu” to powieść wielowątkowa. Krąży wokół tematu ziemi, przywiązania do niej, ale też i porzucenia w jakimś sensie swojej tożsamości. Hájíček odwołuje się tu poniekąd do własnych doświadczeń, też jest mężczyzną w średnim wieku, pochodzącym ze wsi, ale mieszkającym obecnie w Budziejowicach. Wraca do tematu małych ojczyzn – poruszał go już w „Rybiej krwi”. Wydaje się, że w Zbynkowe rozważania wkłada własną nostalgię, ale i troski. Zarysowuje zaledwie, chociaż to chyba w zupełności wystarczy, trudne dzieje własności ziemskiej w Czechach, przynajmniej w ostatnim stuleciu. Padała ona łupem kolejno nazistów, komunistów, a obecnie kapitalistów. Zbyněk próbuje zawalczyć o sprawiedliwość, ale odbija się od różnych układów, a przede wszystkim od muru obojętności. Nikogo nie obchodzą małe i duże przekręty związane z ziemią, nawet bliscy nie mogą zrozumieć tego jego zaangażowania.

Zresztą Zbyněk miesza się w sprawę darowizny Bohuny nie do końca bezinteresownie. Przechodzi kryzys wieku średniego, nie układa mu się ani życie osobiste, ani zawodowe, i z tej – zupełnie niespodziewanej – strony przychodzi szansa. Na ratunek, na zmianę, może nawet na sen. Bardzo ciekawym kontekstem staje się wpleciona w powieść historia południowoczeskiego heretyka, który w XVIII wieku chciał nauczyć się latać. Być może to klucz dla zrozumienia głównego bohatera.

Postawiłeś na nas wszystkich krzyżyk, powiedziała Bohuna po latach. Tonda jeszcze długo wysyłał mi życzenia urodzinowe na adres rodziców, chociaż dawno już tam nie mieszkałem. Mama zbierała dla mnie te kartki, nigdy mu nie odpisałem. Wyrzuciłeś nas za burtę, powiedziała Bohuna.

Rano przed lustrem miał ochotę wykonać jakiś patetyczny gest, może piękny, może rozpaczliwy. Mógłby na przykład napisać na lustrze szminką Terezy: JESTEM POSZUKIWACZEM SKRZYDEŁ.

„Zaklinacz deszczu” to chyba jednak powieść przede wszystkim o tęsknocie. Za młodością, niewykorzystanymi szansami, zmarnowanymi czy też niespełnionymi marzeniami. Autor głównym bohaterem czyni mężczyznę, ale dylematy tego rodzaju nie mają płci. Każdy z nas ma w życiu czasem taki okres, że chciałby być poszukiwaczem skrzydeł, a nawet jeśli nie ma, to łatwo jest tego rodzaju nostalgię zrozumieć. Ja w każdym razie rozumiem ją doskonale.

Ola

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Książkowe Klimaty

Jiří Hájíček, „Zaklinacz deszczu”, przełożyła Dorota Dobrew,  Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2018, liczba stron: 313.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *