O przygodach komisarza Wistinga pisałyśmy już na naszym blogu (tutaj i tutaj). Tym razem chcemy przedstawić Wam kolejną powieść pisarza „Felicja zaginęła”, niedawno ukazała się ona w Polsce. Komisarz próbuje wyjaśnić zagadkę morderstwa sprzed dwudziestu pięciu lat, to trudna sprawa – tym bardziej, że nieubłagalnie zbliża się termin przedawnienia. Do tego dochodzi jeszcze śledztwo w sprawie zaginięcia młodej dziewczyny. Wisting naprawdę ma ręce pełne roboty. Czy uda mu się wygrać walkę z czasem i wskazać winnych dawno zapomnianej zbrodni? Zachęcamy Was do sięgnięcia po powieść, to dobrze skrojony kryminał, idealny na jesień.
W czasie prac budowlanych przy jednej z dróg krajowych pracownicy odkrywają starą szafkę ubraniową z makabryczną zawartością. W środku znajduje się ciało kobiety – szybko okazuje się, że to zaginiona przed dwudziestu pięciu laty Felicja Natholm. Dziewiętnastolatka wyszła z domu 20 czerwca 1979 roku, zabrała ze sobą rower i zniknęła. Znaleziono go później w pobliżu rozlewiska, a że dopiero co urodziła ona córeczkę, sprawę zakwalifikowano jako samobójstwo w efekcie depresji poporodowej. Wiliam Wisting rozpoczyna mozolne zbieranie śladów, przekopywanie się przez protokoły sprzed lat i ponowne przesłuchiwanie świadków. Wie, że jeśli nie uda mu się w ciągu kilku dni wyjaśnić, co się stało w tamten czerwcowy dzień, sprawców zbrodni nie będzie można w żaden sposób ukarać, bo sprawa się przedawni. To bardzo trudne śledztwo, ale komisarz nie przywykł do poddawania się. Jego skrupulatność, dokładność i niezawodny instynkt śledczego pozwoliły mu przecież rozwiązać już niejedną zagadkową zbrodnię.
Lata pracy nauczyły go, że najważniejsze pytanie w sprawie o zabójstwo brzmiało dlaczego. W tym krótkim słowie było zawarte napięcie. Napięcie, które wywoływało łaskotanie w żołądku. Poza tym pytanie dlaczego zmuszało go do bardziej racjonalnego myślenia i odciągało od snucia mglistych, niczym nieuzasadnionych spekulacji, którym drogę często torowały pytania, kto i jak.
Niemal w tym samym czasie, kiedy na jego biurko trafia sprawa Felicji Natholm, do komisarza zgłasza się Richardt Borkmann, który zgłosić chce zaginięcie swojej dziewczyny, Amalie. Ona również wyszła z domu i ślad po niej zaginął. Tyle, że takich spraw każdego roku w Norwegii zdarza się setki – zazwyczaj zaginieni znajdują się sami po jednym, dwóch dniach. Norweska machina urzędnicza w sprawach zaginięć rusza zatem bardzo powoli i ospale, niemniej jednak coś w tej historii nie daje Wistingowi spokoju. Może to fakt, że prawie jednocześnie trafia mu się sprawa dwóch młodych kobiet, które przepadły w podobnych okolicznościach? Z jakiegoś powodu łączą się one w głowie komisarza, tymczasem na jaw wychodzą coraz to nowe, zaskakujące okoliczności…
Kolejna książka o przygodach komisarza Wistinga jest rasowym kryminałem. Mamy tu wszystko, czego czytelnik może oczekiwać od tego rodzaju literatury – zbrodnię, skomplikowane śledztwo, mnożące się wątki, zapalonego śledczego i zaskakujące zakończenie. Jørn Lier Horst udowadnia w powieści, że potrafi sprawnie łączyć wiele wątków, budować napięcie i pełnowymiarowe postaci. „Felicja zaginęła” to najbardziej udana książka autora, po którą miałam okazję sięgnąć. Przede wszystkim dlatego, że dodaje głównemu bohaterowi swojego cyklu charakteru. Nie jest on już tak papierową postacią, jak w poprzednich częściach – zdarza mu się potknąć, nie umie rozmawiać z córką ani z żoną, walczy z nadwagą, w pewnej scenie występuje nawet bez ubrania… To wszystko czyni go – wreszcie! – bohaterem z krwi i kości, wychodzi z nieco przyciasnych ram urzędniczego pedanta, jakim był do tej pory. I mam nadzieję, że takim już pozostanie, bo z kłopotami mu do twarzy.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Smak Słowa!
Jørn Lier Horst, „Felicja zaginęła”, przekład: Milena Skoczko, Wydawnictwo Smak Słowa, Sopot 2017.