Mark Twain „Przygody Tomka Sawyera” – odczarowujemy lekturę (recenzja i słów kilka o autorze)

Zacznę od wyznania winy: w dzieciństwie nie czytałam „Przygód Tomka Sawyera”. Owszem, oglądałam film, nawet nie jeden, znam tę historię niemal na pamięć, ale książki w ręku nie miałam. Tymczasem… Szanowni Państwo! Jak to się czyta! Jaka to wspaniała literatura, mądra i zabawna, rysująca świat dzieciństwa, jakiego już nie ma, a mimo to wciąż aktualna. Bo kto nie zatęskni czasem za dziecięcym urwisowaniem, za niezwykłymi przygodami, za beztroskim moczeniem nóg w rzece…? A takie wartości, jak przyjaźń i lojalność, umiejętność czerpania z życia pełnymi garściami, spryt i zaradność oraz krytyczna ocena rzeczywistości – nigdy nie przestaną być w cenie.

Dzieciństwo nad rzeką Missisipi

Mark Twain to nie jest prawdziwe imię i nazwisko twórcy Tomka Sawyera. W rzeczywistości nazywał się Samuel Langhorne Clemens, a w swojej karierze pisarskiej używał wielu pseudonimów (jak Sierżant Fathom czy Thomas Jefferson Snodgrass). Najsłynniejszy spośród nich ma – jak przystało na autora uznawanego za klasyka amerykańskiego humoru – niezwykle zabawny rodowód. Otóż napis „Mark Twain” wywieszany bywał w knajpach na Terytorium Newady i oznaczał, że picie na kredyt ogranicza się jedynie do dwóch drinków.

Samuel urodził się 30. listopada 1835 r. w stanie Missouri, w mieścinie Florida. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej powstały zaledwie 59 lat wcześniej. Gdy Samuel miał cztery lata, jego rodzina (ojciec – kupiec i sędzia pokoju, matka i rodzeństwo) przeniosła się do niewielkiego miasteczka Hannibal, położonego nad Missisipi, największą rzeką Ameryki Północnej i zarazem głównym szlakiem handlowym tzw. amerykańskiego pogranicza. Dorastanie w tym miejscu musiało być fascynujące. Po pierwsze wyjątkowe były już same warunki krajobrazowe stworzone przez „Ojca wszystkich wód” (tak rzekę nazywali lokalni Indianie), która płynąc przez zalesione, porośnięte gęstą roślinnością obszary, wije się bardzo malowniczo. Po drugie rzeką, a przy okazji przez miasteczko Hannibal, ciągnęły na Zachód rozmaite ciekawe persony: poszukiwacze złota, pionierzy, traperzy i pierwsi osadnicy. Byli wśród nich i awanturnicy, i nawet bandyci. Bujna przyroda okalająca Missisipi, mnóstwo wysepek, rozlewisk i zakoli – wszystko to tworzyło doskonałe warunki nie tylko do dziecięcych zabaw, ale i dawało schronienie przyjezdnym spod ciemnej gwiazdy. Same miasteczko zaś zamieszkiwali bardzo religijni protestanci, wychowujący swoje dzieci (podobnie jak wychowywano Samuela) w purytańskiej atmosferze. Przyznajcie sami, że to szczególna mieszanka społeczna.

Fascynację tym światem znanym jeszcze z lat dziecięcych Samuel wyraził w późniejszej twórczości, przede wszystkim w serii „Epos rzeki Missisipi”, na którą składają się trzy książki:  „Przygody Tomka Sawyera” (z 1876 r.), „Przygody Hucka Finna”(z 1884 r.) oraz „Życie na Missisipi” (także z 1884 r.). Miasteczko Hannibal zostało sportretowane w „Przygodach Tomka Sawyera” jako St. Petersburg.

Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że Mark Twain w dorosłym życiu, poza działalnością literacką, pasjonował się nowymi technologiami i wielokrotnie usiłował zbić fortunę na wynalazkach. Niestety za każdym razem z opłakanym skutkiem. Podobno był pionierem w używaniu maszyny do pisania, a „Przygody Tomka Sawyera” były pierwszym na świecie manuskryptem napisanym właśnie na maszynie.

Nostalgia, humor i obraz społeczny

Zajrzyjmy jednak wreszcie do naszej lektury. To klasyka powieści przygodowej dla dzieci i młodzieży, choć jak sam autor pisze (i czemu ja gorliwie przytakuję):

(…) głównym celem mojej książki jest zabawienie młodzieży męskiej i żeńskiej – spodziewam się jednak, że i dorośli nie będą od niej stronić, drugim bowiem moim zamiarem było w zabawnym stylu przypomnieć dorosłym, jakimi oni sami kiedyś byli, jak czuli, myśleli, mówili i jakie sami płatali figle.

I rzeczywiście, Tomek Sawyer jest typem urwisa, którego nie sposób nie lubić.

Tomek nie był chodzącym wzorem dla chłopców. Znał wprawdzie taki wzór, ale czuł do niego głęboki wstręt i pogardę.

Choć nie najlepiej idzie mu z nauką, choć ciotka Polly załamuje ręce nad jego psotami, chłopak jest bystry i energiczny, w jego życiu nie ma miejsca na nudę! Perypetie tego sympatycznego rozrabiaki (pamiętacie, jak sobie poradził z malowaniem płotu? albo nocną wyprawę na cmentarz?) wciąż fascynują młodszych czytelników, a wśród starszych budzą nostalgię za światem dzieciństwa. Za patrzeniem na rzeczywistość oczami dziecka, dla którego co innego jest ważne i cenne. Swoją drogą, w dzisiejszych czasach ani połamane organki, ani stara rozbita rama okienna, ani kot z jednym okiem, ani inne przedmioty, z których posiadania cieszył się Tomek, nie są już raczej pożądane przez dzieci. Ze współczesnej perspektywy wspaniałe wydaje się takie dzieciństwo, które nie koncentruje się wokół wartości materialnych, które wymaga od dziecka kreowania wyobraźnią własnego świata, tworzenia czegoś z niczego, ach…

To, co nieodmiennie podoba się w powieści Marka Twaina, to nie tylko niezwykłe perypetie Tomka i jego przyjaciół (czasem mrożące krew w żyłach). Autor  od lat urzeka czytelników humorem, sarkazmem, celną ironią. Zabawne są pomysły i przygody bohaterów, ale uśmiech na twarzy wywołają także celne obserwacje małomiasteczkowej społeczności.

Tłum wypełnił wnętrze kościoła: sędziwy i mizerny poczmistrz, który pamiętał jeszcze lepsze czasy; burmistrz z żoną – bo miasto posiadało, obok innych niepotrzebnych rzeczy także i burmistrza; sędzia pokoju; wdowa Douglas, przystojna, elegancka, szczupła, szczera i dobra i zamożna osoba (do niej należała jedyna willa w mieście) – bardzo gościnna i znana z najwystawniejszych przyjęć, jakimi St. Pettersburg mógł się poszczycić; pochylony wiekiem, otoczony powszechnym szacunkiem major Ward z żoną; adwokat Riverson – świeżo przybyła ze świata znakomitość; potem jakaś miejscowa piękność, za którą tłoczyła się cała gromada młodych, wystrojonych pogromców serc; następnie weszli wszyscy młodzi urzędnicy miejscy, którzy tak długo stali w przedsionku, tworząc zbite półkole wypomadowanych i wzdychających wielbicieli, dopóki ostatnia, wchodząca do kościoła dziewczyna nie przeszła przez ogień ich spojrzeń; na koniec zjawił się wzór chłopców, Willie Mufferson, który prowadził matkę pod rękę z taką przesadną troskliwością, jakby byłą ze szkła. Zawsze prowadził matkę do kościoła i był przedmiotem podziwu wszystkich starszych pań. Chłopcy nie cierpieli go właśnie dlatego, że ciągle stawiano im go za wzór. Biała chusteczka do nosa zwisała mu według niedzielnej mody z tylnej kieszeni – niby to przypadkiem. Tomek nie miał chusteczki do nosa i chłopców, którzy jej używali uważał za maminsynków.

Ironia Marka Twaina dotyka każdego, bez względu na to, z jakiego szczebla drabiny społecznej pochodzi (na tych z najwyższych szczebli patrzy wręcz jakby bardziej krytycznie) i jak bardzo jest pobożny (sam autor, pomimo religijnego wychowania, został wolnomularzem i określa się go dziś jako ateistę bądź deistę). Nie umniejsza żadnej ze swoich postaci ze względu na jej stan posiadania, wyznawaną życiową filozofię czy kolor skóry (w „Przygodach Tomka Sawyera” odnajdujemy ślady niewolnictwa, które w młodości autora uznawane było za naturalny porządek społeczny).

A zatem – jeśli tylko macie ochotę na nostalgiczną wyprawę do tajemniczego świata dzieciństwa, jeśli chcielibyście się przyjrzeć dziewiętnastowiecznej rzeczywistości małego miasteczka nad rzeką Missisipi, jeśli chcecie się pośmiać, czasem wzruszyć – zajrzyjcie do „Przygód Tomka Sawyera”. A może poczytacie książkę razem ze swoim dzieckiem? Lektury szkolne bywają nudne. Bywają trudne, mało zrozumiałe. Zdarzają się też takie, których archaiczny język odstręcza młodych czytelników. Powieści Marka Twaina nie można z pewnością zaliczyć do żadnej z tych grup! A jeśli ktoś miałby ochotę dowiedzieć się nieco więcej o fascynującym życiu pisarza, odsyłam do bardzo ciekawego artykułu Kazimierza Jasińskiego „Mark Twain: dziecko komety” (z którego sama czerpałam garściami, przygotowując ten tekst): http://www.rp.pl/Rzecz-o-historii/306299865-Mark-Twain-dziecko-komety.html

Książka, którą widzicie na zdjęciach, została wydana przez wydawnictwo Wilga w ramach serii „Klasyka Literatury”. Gorąco polecam tę serię, bo pojawiły się w niej i będą pojawiać perełki światowej literatury dla dzieci i młodzieży („Ania z Zielonego Wzgórza”, „Mała księżniczka”, „Opowieść wigilijna”, „Dziadek do orzechów”), ale jest także ładnie i starannie wydana, wzbogacona pracami współczesnych polskich ilustratorów. Zresztą… to prawda ogólnie znana, że warto sięgać po klasykę!

A.

Mark Twain, „Przygody Tomka Sawyera”, przeł. Jan Biliński, Wydawnictwo Wilga, Warszawa 2017, liczba stron: 319.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Wilga

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *